Największy skandal w dziejach „Silesiusa”

 

Toczące się na internetowych forach gorące dyskusje na temat przyznania w tym roku Martynie Buliżańskiej Nagrody „Silesius” w kategorii „Debiut” oraz lektura tekstu Magdaleny Gałkowskiej „Nagrody i koszmary”z naszego portalu na temat środowiska „młodopoetyckiego”, sprowokowały nas do przypomnienia największego skandalu w kilkuletnich zaledwie dziejach „Silesiusa”. Co ciekawe tekst Mirosława Spychalskiego z roku 2009 wydaje się być – pod pewnymi względami – jakoś dziwnie nadal aktualny.

 

Mirosław Spychalski

Być poetą

Josif Brodski – laureat nagrody Nobla będąc młodym człowiekiem stanął przed sowieckim sądem.

– Jaki jest wasz zawód obywatelu?- zapytał sąd

– Jestem poetą- odpowiedział Brodski

– A kto was mianował poetą? Macie na to jakiś dokument?

– Nikt mnie nie mianował. Myślę, że to od… Boga.

Sowiecki sąd nie zrozumiał tej oczywistej oczywistości, że dar jakim jest talent artystyczny nie pochodzi z żadnego ziemskiego nadania; ani urzędu, ani środowiska, ani – co było dla niego zupełnie juz niepojęte- nawet partii i skazał poetę na 4 lata łagru za społeczne pasożytnictwo.

Epoka totalitaryzmu, szczęśliwie minęła ale jej duch ma się dobrze i co rusz odzywa się w coraz młodszych pokoleniach i ciągle ktoś chce wydawać zawodowe licencje i koncesje a to artystom, a to filmowcom, a to dziennikarzom. Kiedy ten duch dotyka urzędników to jest to jeszcze jakoś zrozumiałe – oni ze swej natury mają ograniczoną wyobraźnię. Ale co jakiś czas dopada on także artystów a to już musi budzić grozę. Ostatnio dopadł zbiorowisko polskich poetów średniego i młodszego pokolenia bawiących we Wrocławiu, gdzie wręczano najważniejsze wyróżnienie dla poetów – nagrody Silesius. Za najlepszy debiut jak najbardziej profesjonalne jury min. z Jackiem Łukasiewiczem i Marianem Stalą w składzie uznało tom wierszy Dariusza Basińskiego z kabaretu „Mumio”, doceniając jego poetycką świeżość , poczucie humoru i językową wirtuozerię. Krytykom ten werdykt się spodobał. „Zawodowi” zaś poeci, czytający tylko i wyłącznie siebie nawzajem nie kryli oburzenia:

-To jest nikt .( chodziło oczywiście o to, że nie uczestniczy w ich imprezach) Kabareciarz, a nie poeta – jęczeli nad kolejnym piwem.

– A czytaliście tę książkę? – pytałem

– A po co? Sławek powinien dostać, sześć lat pisał, pracował, żal chłopaka. A ten to nawet tych 20 tysięcy, które dostał nie zauważy. Ma kasy jak lodu – odpowiadali nie dostrzegając nawet swojej śmieszności.

Bodajże w 1989 roku, jeszcze podziemny „brulion” zestawił z sobą kilka komunikatów, o właśnie przyznanych, nagrodach literackich. I wyszła z tego rzecz przezabawna. We wszystkich tych komunikatach występowała zamknięta lista kilku nazwisk. Raz pisarze występowali w nich jako jurorzy, innym razem oczywiście jako laureaci. Czyli udało im się stworzyć dokładnie to o czym marzą wspomniani poeci. Układ idealnie zamknięty. Dzięki temu prostemu zabiegowi każdy z nich miał na koncie jakąś poważną nagrodę. Minęło 20 lat, nikogo z tej „elity intelektualnej i artystycznej” nikt już nie pamięta. Na rynku pozostali ówcześni literaccy parweniusze albo wręcz gówniarze. Bo niestety talent, to coś czego nie przybywa wraz z wlewana w gardło wódką, nawet gdy jest wlewana na poetyckich spędach.

Tekst był publikowany w kwietniu 2009 roku w dodatku „Kultura” do „Dziennika. Polska- Europa – Świat”