Kępiński o poezji Eugenijusa Alisanki

Eugenijus Alisanka zaliczany jest do grona najwybitniejszych poetów litewskich średniego pokolenia. Jego wiersze były tłumaczone na wiele języków, w tym m.in. na niemiecki, angielski, szwedzki, rosyjski i polski. Piotr Kępiński pisze o korzeniach tej twórczości.

Popiół jest we włosach. Na marynarce i na cegłach. Popiół pod nogami i na oczach. Wszystko wydrążone i nieme.

Świat wierszy Eugenijusa Alisanki przypomina wileński kościół bazylianów w którym zdewastowane ściany przykrywają amatorsko namalowane ikony. Jedna z nich (już zdjęta, a szkoda) naszkicowana na tekturze podłączona była symbolicznie do kontaktu. Tak jakby za chwilę miała zaświecić. Zaświecić oczywiście nie mogła, bo jak? Jakiś pop grekokatolicki pewnie na poczekaniu wymyślił tę instalację artystyczną, żeby coś przypominała nie będą jednocześnie tym, czym miała być.

W środku kościoła zamiast ławek ustawiono stare kinowe czy teatralne fotele najprawdopodobniej z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Regularnie raz na tydzień przychodziłem w to miejsce, żeby obserwować czas, który przed dziesięcioma laty (chyba) stanął tutaj w miejscu, jak w więzieniu. Te same czasopisma na stole, jakby nikt nie sięgał po nie od czasu wyłożenia. Te same dziury w podłodze i półmrok po szesnastej. Ten sam remont, nieskończony, jakby urwany, zatrzymany w pół drogi. I te fascynujące drzwi prowadzące donikąd – dosłownie. Po otworzeniu okazuje się, że nie ma schodów, widać tylko małą przepaść i biedny ogródek (parę razy z ciekawości chodziłem po pustych klasztornych pomieszczeniach, na nikogo się nie natknąłem, miałem wrażenie, że kościół został opuszczony raz na zawsze, a chciałem popytać popów kto wymyślił te drzwi donikąd, ale nic z tego, nikogo nie spotkałem – wtedy.)

Ściany porysowane i pocięte wzmacniającymi stemplami. I przerażająca cisza. Rzadkie wycieczki, rzadkie nabożeństwa, pokancerowane ściany.

Czas teraźniejszy w tym kościele nie istniał. Podobnie jak w wierszach Alisanki, przestrzeń bazylianów była (a może ciągle jest?) przestrzenią kresu i braku.

Czas przeszły dotyka tutaj czasu przyszłego. A między tymi pojęciami olbrzymi dół w którym leżą kości, domy, ubrania, cegły i inne „rzeczy”, które nigdy za bardzo nie były w cenie, zwłaszcza w czasach w których czas nie istniał. A więc sumując te dwa czasy, w rezultacie otrzymujemy – nic. Czas bez czasu. Rzeczywistość poza rzeczywistością.

Po zakrystii (do której przed rokiem jeszcze można było bez problemu wejść, przynajmniej mnie nikt nie zatrzymywał, nie wiem jak jest teraz) przechadza się tylko wyobraźnia. Nie ma nawet cieni. Bo skoro mury zostały skaleczone a ludzie wyeliminowani, to szukanie powidoków i zarysów może być tylko zajęciem dla poety.

Świat Alisanki ewidentnie został kiedyś porzucony i bezpowrotnie zniszczony nie tylko materialnie ale emocjonalnie. Nic z przeszłości dzisiaj nie pozostało. Jak w wierszu „z historii metamorfoz”:

 

„musiałeś to zrozumieć twoje miejsce pod wodą

wśród bezbarwnych traw

ledwie dostrzegalnych z łodzi

wśród niemych ryb jeziornych

gdzie najmiększą pościelą jest muł

a najlepsze sny to ślady kropli deszczu

na powierzchni jeziora

musiałeś zrozumieć eugeniuszu

życie i śmierć to naczynia połączone

podróż zaczyna się tam gdzie się kończy tlen

miałeś tyle rzeczy miałeś

teraz już nie wrócisz do miasta z popiołu

i nie powiesz przepraszam…”

(Tt. Alicja Rybałko)

 

Wiersze Alisanki wielokrotnie były w Polsce publikowane, a sam autor często tu przyjeżdżał. Jest też przecież doskonałym tłumaczem polskiej poezji: kilka lat temu opublikował przekłady wierszy Marcina Świetlickiego. A wcześniej zajmował się Zbigniewem Herbertem, Wisławą Szymborską, Jackiem Podsiadłą, Tomaszem Różyckim i Bohdanem Zadurą. Intensywnie tłumaczył też poetów amerykańskich i słoweńskich. Jego wiersze ukazywały się m.in. w Szwecji, na Łotwie, Francji, Hiszpanii, Izraelu, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, Rosji, Bułgarii…

Dzisiaj Alisanka jest redaktorem naczelnym pisma ‚Przegląd Wileński”, należy do litewskiego PEN Clubu, od 1994 roku jest także członkiem zarządu Związku Pisarzy Litwy. Żadna z antologii współczesnej poezji litewskiej nie może ukazać się bez jego wierszy.

A swoją karierę zaczynał Alisanka bynajmniej nie jako absolwent filologii litewskiej ale jako matematyk. Jednak jak sam twierdzi w tym zawodzie nie przepracował nawet jednego dnia; od razu po studiach zaczął publikować swoje teksty w różnych gazetach. Był m.in. pracownikiem naukowym w Instytucie Kultury i Sztuki, pracował też jako dyrektor wykonawczy międzynarodowego festiwalu poezji „Wiosna Poezji”.

Do tej pory opublikował pięć zbiorów poezji: Lygiadienis, 1991, Dievakaulis, 1999, Iš neparašytų istorijų, 2002, Exemplum, Vaga, Vilnius, 2006. Wydał także dwa zbiory esejów. A jego książki ukazywały się m.in. w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Szwecji i Belgii.  W Polsce niestety do tej pory nie wydał osobnego tomiku a szkoda. Bo wydaje się, że przynależy Alisanka do tej generacji poetów dla której tradycja wiersza środkowo-europejskiego jest ciągle bardzo ważna. I ciekawie byłoby skonfrontować jego myślenie o wierszu z myśleniem poetów (polskich) starszego i średniego pokolenia.

Czy są miejsca wspólne? A jeżeli nie ma ich zbyt wiele, to co w takim razie je dzieli? Byłby Alisanka ze swoimi frazami zaakceptowany przez poetów mojej generacji?

Mam wrażenie, że Miłosz z Zagajewskim uznaliby go za „swojego” poetę. Świetlicki i Sosnowski? Tutaj już sprawy się komplikują albowiem korzenie tkwią gdzieś indziej.  U Alisanki nie znajdziemy zbyt wielu śladów Audena i O’Hary.

A przecież to ten ostatni autor, z pomocą Piotra Sommera, który Polsce go przyswoił, wywarł na pseudo-pokolenie „brulionu” największy wpływ. Alisankę to ominęło. Pozostał pomiędzy Venclovą, Miłoszem, Herbertem i Celanem.

Autor „Doliny Issy” byłby z niego dumny. Bo przecież doskonale pamiętam jak polski noblista drwił trochę z polskich poetów zafascynowanych, zapatrzonych wręcz w O’Harę mówiąc: po co wnosić drzewo do lasu?

Nie mam zamiaru drwić. W Polsce poeci za wszelką cenę chcieli odciąć się od przeszłości, nazbyt romantycznej i koturnowej, nazbyt napiętnowanej walką o coś, upolitycznionej może nawet nie przez samych poetów co przez publiczność wychwytującą każdą nawet najmniejszą aluzję czyniąc z niej oręż.

U Alisanki, chociaż ów środkowoeuropejski styl wyraźnie słychać nie ma jednak polityki. Eschatologia, owszem. Ontologia, jak najbardziej. Amor fati, jak najbardziej, choć z wieloma zastrzeżeniami. I przede wszystkim wyczuwa się w tych tekstach wielką chęć zaznaczenia swojej przynależności do tej części kultury europejskiej, która swoimi korzeniami sięga Marka Aureliusza i wielkich filozofów greckich a nie z na przykład mistyków rosyjskich czy mitologii pogańskiej Litwy:

 

„…zwyciężyć jest coraz trudniej muszę się zrelaksować

siedzieć jak li bo ze zgiętymi nogami

o niczym nie myśleć nikogo nie zabijać nikogo nie kochać

zwycięstwo przychodzi samo powoli toczy się kula

do bramy nieba powoli otwieram oczy moja przyszłość

jest tuż zazdroszczę ci botticelli twoja wenus

wygrała wybory miss grecji i stała się prababką

monroe zazdroszczę i tobie immanuelu kancie

formy twojego czystego rozumu są tak samo doskonałe

jak pierś madonny zazdroszczę i tobie einsteinie

radości ze zwycięstwa w porażce kochania nienawidząc…”

(„braingame”, tł. Alicja Rybałko)

 

Aczkolwiek z drugiej strony minione wschodnie barbarzyństwo trudno z życia wyeliminować. Ono drzemie w nas i stara się przeciągać na swoją stronę. Ta bezzębna tradycja, ukryta brutalność, tani mistycyzm, quasi-szczerość, ten kompleks wschodu szerzej nierozumiany w cywilizowanej Europie, otwartość, która pojawia się wraz z pierwszą szklanką wódki, ale także wielka literatura

sprawia, że trudno wyzwolić się z tych wpływów. I z niejaką czułością wraca się do przeszłości. W wierszach Alisanki nie znajdziemy, co prawda, najmniejszego śladu poetyki Brodskiego, niemniej jednak słychać tutaj delikatne, trochę nawet ironiczne westchnienie za dawnym życiem z barbarzyńcami. Jak w wierszu „widmo europy”, który opatrzony jest ciekawym mottem z Wiktora Kriwulina „Pisarz – to niespełniony tyran”

 

„zmienia się klimat wygląd wiatr przez okna pociągu

miesza karty stroszy włosy mierzwi brodę

na dworcu już jest ze mnie prawdziwy rasputin

jedne kobiety rozbieram inne widzę na wylot

mam gdzieś swoje europejskie pochodzenie

gąbczaste powietrze jest nasycone wściekłością i żądzą

oddałbym całą europę północną

za jedną rozróbę w hotelu rossija

albo w podmiejskiej melinie z najlepszymi rosyjskimi poetami

dziwnie patrzą na mnie przechodnie

może nie ten wiek może nikt już nie pisze krwią

może tylko kupuje i sprzedaje wieczorami ogląda telewizję

na kacu nie pija wody z cynowego kubka

może ja jestem nie ten może w pędzie pociągu

umysł nie nadąża za ciałem

może samo ciało zabrało się do myślenia

tyle lat przeżyłeś eugeniuszu

i masz ci los straciłeś rozum

błądzi teraz po europie jak widmo”

(tł. Alicja Rybałko)

 

To życia „wschodnio-barbarzyńskie” Alisanka poznał doskonale, urodził się przecież w Barnaule, w Kraju Ałtajskim, gdzie zostali zesłani jego rodzice.

Władze sowieckie wysyłały tam szczególnie litewskich rolników, urzędników, nauczycieli, kobiety, dzieci i starców. Barnauł był punktem zbiorczym, z którego ludzi eskortowano do dalszych, mniej dostępnych wiosek i kołchozów. Po śmierci Stalina w 1953 roku, wielu zesłańców przeniosło się z „prowincji” do Barnaułu. Większość wróciła na Litwę, niektórzy zmarli jak znany malarz Adomas Brakas.

Echa tej rzeczywistości krążą po wierszach Alisanki. Nie mam pojęcia nawet jak te „widma” zdefiniować, bo wydaje się, że nie ma w nich nienawiści a jedynie próba zrozumienia minionego. Może tylko tęsknota za lepszym „zachodnim światem kultury” sytuuje te wiersze bliżej (chociaż nie blisko)  Brodskiego i Venclovy. Zwyczajny sowiecki czy rosyjski świat nie jest w jego wierszach „diabłem wcielonym”. Nie ma też u Alisanki taniej publicystyki, czy też próby odegrania się  na przeszłości (swojej? swoich rodziców?). To naturalnie tylko intuicyjne domniemania.