W Rzymie na Campo di Fiori…

Podczas Wielkanocy 1943 roku Czesław Miłosz napisał wiersz, który przeszedł do historii literatury – „Campo di Fiori”. 

W Warszawie trwało powstanie w getcie. Przyszły Noblista porównał walkę Żydów z Niemcami, której świadkami byli bawiący się na karuzeli blisko muru getta Polacy, do śmierci Giordana Bruno, który w roku 1600 został spalony na rzymskim Campo di Fiori (za poglądy, które Kościół uznawał wtedy za heretyckie).

Do niedawna na Campo di Fiori nie było żadnego znaku upamiętniającego ten niewątpliwie genialny wiersz. Dwa miesiące temu (dzięki staraniom polskiej ambasady w Rzymie) odsłonięto tablicę z wierszem a także z napisem: „W 1943 roku patrząc w Warszawie na płonące getto Czesław Miłosz porównał w tym słynnym wierszu samotność ginących Żydów z samotnością Giordano Bruno spalonego na stosie na Campo de’ Fiori w 1600 roku”.

W Rzymie znajduje się jeszcze jedna pamiątka po polskim nobliście: w Caffe Greco w 2006 została odsłonięta przez syna poety Antoniego Miłosza i Ryszarda Kapuścińskiego  fotografia i wiersz mający w tytule tym razem nazwę słynnej kawiarni.

 

Campo di Fiori

W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.

Wspomniałem Campo di Fiori
W Warszawie przy karuzeli,
W pogodny wieczór wiosenny,
Przy dźwiękach skocznej muzyki.
Salwy za murem getta
Głuszyła skoczna melodia
I wzlatywały pary
Wysoko w pogodne niebo.

Czasem wiatr z domów płonących
Przynosił czarne latawce,
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.
Rozwiewał suknie dziewczynom
Ten wiatr od domów płonących,
Śmiały się tłumy wesołe
W czas pięknej warszawskiej niedzieli.

Morał ktoś może wyczyta,
Że lud warszawski czy rzymski
Handluje, bawi się, kocha
Mijając męczeńskie stosy.
Inny ktoś morał wyczyta
O rzeczy ludzkich mijaniu,
O zapomnieniu, co rośnie,
Nim jeszcze płomień przygasnął.

Ja jednak wtedy myślałem
O samotności ginących.
O tym, że kiedy Giordano
Wstępował na rusztowanie,
Nie znalazł w ludzkim języku
Ani jednego wyrazu,
Aby nim ludzkość pożegnać,
Tę ludzkość, która zostaje.

Już biegli wychylać wino,
Sprzedawać białe rozgwiazdy,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli w wesołym gwarze.
I był już od nich odległy,
Jakby minęły wieki,
A oni chwilę czekali
Na jego odlot w pożarze.

I ci ginący, samotni,
Już zapomniani od świata,
Język nasz stał się im obcy
Jak język dawnej planety.
Aż wszystko będzie legendą
I wtedy po wielu latach
Na nowym Campo di Fiori
Bunt wznieci słowo poety.

Warszawa – Wielkanoc, 1943