Jerzy Jarniewicz – Woda na Marsie

Właśnie ukazał się nowy zbiór wierszy Jerzego Jarniewicza zatytułowany Woda na Marsie, opublikowany przez Biuro Literackie.

Tom Woda na Marsie to, w pewnym sensie, nowy rozdział w poezji Jarniewicza.  Oprócz cech charakterystycznych dla jego wcześniejszej poezji, znajdziemy w nim też nowy ton: echa dzieciństwa, wątki popkulturowe i polityczne z ostatnich czterdziestu lat, ale też postaci  jak najbardziej współczesne. Poeta broni się jednak przed określaniem najnowszej książki jako nostalgicznej. Jak mówi w wywiadzie jaki przeprowadziła z nim Joanna Mueller, zamieszczonym na stronie Biura Literackiego, to bardziej refleksja nad szeroko rozumianą nietrwałością; języków opisu świata, uczuć, wrażeń, a także upływającym czasem i kłopotami z ze znalezieniem porozumienia z następnym pokoleniem:

Rozjeżdżanie się dyskursów. Przemiany kontekstów. Zanikanie punktów odniesienia. Powolne blaknięcie malowideł. Z tym, że ta przepaść międzypokoleniowa to w wersji mnie interesującej jedynie metafora przepaści we mnie, albo raczej, wróć!, w tym, kto w tych wierszach mówi. To także czas w działaniu, „time in Progress”.

 

CHŁOPCY BEZ ZIEMI

Kiedy bank zajął mu działkę za granicą

miasta, a kumpel, co po amatorsku grał

w tej grze żyranta, przestał go poznawać,

pojechaliśmy na łąkę, pobrzechtać się

w Pilicy. W torbie miałem obcinacz do paznokci

Scholla, jak raz się nam przydał, podobnie jak

sznytka, którą po połowie, jakby nas głód

przyszpilił, natychmiast zjedliśmy, choć

nie był to głód w podstawowym

sensie. Na łące zaczęło się przemeblowywanie.

Mrówki przejęły władzę – na piętach, pomiędzy

palcami, na rzemykach dwu par zzutych naprędce

sandałów. Słońce się spełniało, paznokcie

wrzynały w ziemię, a rzeka na przekór

nie była granicą.

 

 

ZESZYT DO RACHUNKÓW

 

„Nie, nie znałem nikogo, kogo by

powiesili albo rozstrzelali pod takim jak ten

murem” – szczerze odpowiadam

dziewczynce spod klatki, bo wiem, że śmierć

w górach lub w wypadku na szosie dla niej się nie

liczy. Nic ci nie opowiem, dziewczynko

spod klatki. Mam serce jak sito i pustawe

usta, dociera to do mnie

z szybkością pocisku. Chowam

za plecami dłonie, bo spocone, i czuję, jak

je liże pięciogłowy pies. Robi się

gorąco, wieżowiec jak transparent zaczyna

falować, kątem oka sprawdzam, gdzie

ukrył się snajper. Jest

na każdym piętrze, w każdym

oknie bloku. Na co liczę? Co się

liczy? Co będzie mi policzone?

 

 

W CIENIU ZAKWITAJĄCYCH CHŁOPCÓW

 

Nocą przyszła, bo myślała, że śpię, a nie spałem.

Oddech mi się zawiesił, gdy wsunęła rękę

w spodnie od piżamy, żeby sprawdzić, czy

mam oba, jak należy, jądra. Wiem, bo próbowała

wcześniej, lecz nie było zgody. Między jej palcami

przelewała się moszna, ciepła galareta, ale

zdałem egzamin. Do rana nie myślałem

o niczym, nic w ustach nie czułem. Śniadanie, i ani

słowa o nocnym badaniu. Newsem był inny

chłopak, starszy kuzyn z Tuwima, bo dostał

wilczy bilet. Bo w ogóle była to epoka chłopców

malowanych. Mao wpław Jangcy przepłynął,

Armstrong stąpał po Księżycu, w radiu leciały

grechutki, a Gierek wymiatał Wiesława. Coraz

większą przyjemność sprawiały mi kąpiele, po których

szedłem spać bez spodni od piżamy.

 

Jerzy Jarniewicz urodził się w 1958 roku w Łowiczu. Jest poetą, tłumaczem, krytykiem literackim i wykładowcą akademickim, a od 1994 roku również redaktorem “Literatury na Świecie”. Opublikował między innymi tomy wierszy: Niepoznaki (2000), Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Makijaż (2009), Skądinąd (1977–2007) (2007) oraz Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012); a także tom szkiców krytycznych Od pieśni do skowytu (2008). Autor wielu przekładów z języka angielskiego min. Philipa Rotha, Jamesa Joyce’a, Charlesa Simica. Mieszka w Łodzi.