10 rocznica śmierci Tymoteusza Karpowicza

Dzisiaj mija 10 rocznica śmierci Tymoteusza Karpowicza. Jednej z największych postaci poezji polskiej XX w. Czesław Miłosz powiedział o nim, że „w samotności uświetniał polską poezję”. Przez lata zapomniany wielki samotnik. Dopiero w ostatnim dziesięcioleciu, już po śmierci jego twórczość zaczęła odzyskiwać należną jej popularność i uwagę.  Poniżej prezentujemy kilka wierszy Poety oraz fragment książki Mirosława Spychalskiego i Jaroslawa Szody „Mówi Karpowicz”, w którym Poeta opowiada o swoim chicagowskim domu.

 

Faux pas

Zadzwoniłem, a tu się nie dzwoni,

Zapukałem, a tu się nie puka.

Otworzyłem drzwi, a tu się nie otwiera drzwi.

Wszedłem, a tu się nie wchodzi.

Wytarłem buty, a tu się nie wyciera butów.

Otworzyłem usta, atu się nie otwiera ust.

Zapytałem, a tu się nie zadaje pytań.

Zaśpiewałem, a tu się nie śpiewa.

Zawróciłem, a stąd się nie zawraca.

I wyszedłem, a stąd się nie wychodzi.

Co za miejsce, pomyślałem, a to żadne miejsce.

W jakim czasie, a to żaden czas.

Mówię: byłem, a to niebywałe.

 

Czarodziejska góra

Nie powtórzą się

niebo zapisane skrzydłem ptaka

drzewo z okrągłym echem w środku

cierpliwość palta i bunt iskry

pierwsza podróż płonącego łóżka

pierwsza rzeka z włosami Ofelii –

nie powtórzą się w naszym

kieszonkowym życiu

są wytrwałe w znikaniu

tak jak my w jawności

więc całujmy rzeczy znikome:

brzózki nóg białe nietoperze dłoni

bramy oczu skąd się wychodzi

z dzwonkiem w sercu lub z toporem w mózgu

lazurowe konie brodzące po wodzie

powietrzny przepływ wszystkich oczu ziemi

Mefisto nie kuś nas nieśmiertelnością

Weź ten listek do włosów i obłok do ręki –

to one są nietrwałe to one znikają

a my patrzymy na to z wielkiej srebrnej góry

 

dąb pomylony

nie był dość ścisły

pomylił się

śród rzeczowników lasu

odmienia się teraz co roku

jak buk

a jeśli jeszcze raz się pomyli

jak brzoza

śród wszystkich odmian

liczy jeszcze na żołędzie

i myli się

poza odmianę

pomylony z krzesłem

wraca do ścisłości

ale nie do lasu

 

Cisza

Cisza ssie ziemię –

W wypatroszonym bębnie wąwozu

schną korzonki echa

niedostateczne by odżywić

nawet jeden oddech

Przerażony

chwytam za ręce:

ludzie oddychajmy

oddychajmy choć nie swoją siłą

żyjmy chociaż nie swymi sercami

Kiedy kamienie budzą się i płyną

w niebie zamiast ptaków –

poruszajmy choć nie swym ramieniem

byle drżało wokół nas powietrze

karpowicz 2

Mówi Karpowicz

Mirosław Spychalski: Jak się ogląda te wypucowane domki wokół, to widać, że ci ludzie żyją trochę inaczej niż Pan…

Tymoteusz Karpowicz: No, w pierwszej chwili byłem uważany tutaj przez sąsiadów za istotę, którą się określa mente captus. Nawet miasto było zaniepokojone co ja robię, bo tu wszędzie były trawniki, usypiska gruzów, a ja to wszystko zacząłem przebudowywać, usuwać kamienie i wprowadzać jakiś zupełnie nieznany tu ład przestrzenny. Więc raz po raz otrzymywałem jakieś groźne listy z tego miasteczka, z Oak Park, że będę ukarany za nieporządki wokół domu, a raczej pseudodomu. Tak to wyglądało na początku. I tych listów było bardzo dużo. A ja te swoje prace wolno porządkujące i tę architekturę zewnętrzną prowadziłem do przodu, na własne ryzyko, nie zważając na głosy zdziwienia, protesty nawet. I kiedy któregoś dnia znów z miasta przyszedł list sądziłem, że to znów mnie upominają, że taki bałagan straszny koło tego mego domu i wrzuciłem list do kosza. To nieobywatelskie zachowanie, ale czasem tak robimy. A potem nagle otrzymałem telefon, że mam się zjawić do ratusza na specjalną uroczystość, ponieważ otrzymałem nagrodę miasta za jeden z najlepiej utrzymanych i najpiękniej zaprojektowanych domów. To było właśnie to zawiadomienie, które wrzuciłem do kosza. Takie życie. Rzeczywistość przekracza wyobraźnię. To stale, na każdym kroku się dzieje – wy też jesteście tutaj takim kawałem rzeczywistości.

(…)

Mam projekt, żebyśmy się przedzierali przez ten chruśniak malinowy, leśmianowski. Co, możemy? Pruć? Dobra. Tu są przybysze z różnych stron Ameryki i trochę z Polski także, bo się przeszmuglowało. Jak zawsze – emigranci szmuglują. Więc tu są maliny, które dwukrotnie owocują. Nie jest to maliniak pana Błyszczyńskiego, tak do końca leśmianowski, ale jest coś w tej obfitości kształtu, koloru, z poetyckiej koncepcji ogrodu u Leśmiana. Z „W malinowym chruśniaku” albo „Pana Błyszczyńskiego”. I one owocują dwukrotnie, tylko my nie mamy czasu z tego korzystać. O, nie wierzycie mi? Trudno się przedrzeć. Czy mój głos się zagubił? Jeszcze nie? Tak, tu by się specjalnie jakieś urządzenie nadało do wyrąbywania ścieżki… Ale chciałem panów przekonać, że to są owocujące jeszcze w tej chwili maliny. Proszę. I że to nie są sztuczne, specjalnie przygotowane na nasze spotkanie, to możecie próbować je jeść. Zaraz, czekajcie. Mirek. Ty jesteś dobrym degustatorem. Orzekniesz, czy to są naturalne maliny czy sfabrykowane w umyśle Karpowicza? Czekaj, czekaj – innym też daj trochę. Co? Naturalne?

No, przedzierajmy się. Tu są. O. To jest gałąź winorośli. Na wiosnę będzie to kwitło a potem będziemy mieli wspaniałe plony. Zaraz, czekajcie, czy jeszcze gdzieś jest grono?

A teraz, proszę panów, to jest dla mnie najbardziej mityczne miejsce. Kiedy jestem na czworakach (a bywam coraz częściej, ze zmęczenia i z niezgody z sobą samym) to jeżeli bardzo nie leje, nie jest wietrznie, nie jest za zimo – uciekam tu, w ten kątek. Ja go nazwałem moim Alefem, Alefem Ogrodowym. To jest drugi Alef, bo pierwszy Alef to jest moje biurko i przestrzeń dookoła tego biurka. Panowie oczywiście wiedzą, dlaczego używam terminu Alef. To idzie od Jorge Luisa Borgesa, który określił tak najlepsze na świecie, najbardziej sprzyjające miejsce dla jakiejś jednostki, gdzie może ona zrealizować wszystkie swoje możliwości. Oczywiście ja nie znam swoich wszystkich możliwości, dlatego pewnie szukam pomocy tego miejsca, że coś aleatorycznie wyrzuci. Ono jest najbardziej wyizolowane.

(…)

Przyznam się do strasznego szwindlu, którego dopuściłem się wobec sąsiadów. Na początku nie powiedziałem im, jaki mam pomysł tej zielonej architektury dookoła. Spodziewałem się, że to moje pragnienie wyizolowania się, wybudowania gniazda na jakąś samotność, jest tutaj trochę podejrzane. Szwindel mój, pewne maleńkie kłamstwo, polegało na tym, że budując te tańczące płoty, wysokie, obsadzone winoroślą i dzikim kiwi, mówiłem sąsiadom, że buduję uzupełnienie architektoniczne do dachu, do tego dutch colonial style. Ukrywałem zatem drugą i najważniejszą funkcję tego płotu, parkanu – że ma mi maksymalnie zabezpieczyć moją izolację, moją samotność. Że dzięki niemu będę mógł w tym właśnie miejscu postać (absolutnie nieodkrywalny!) razem ze słońcem, z wiatrami itd. I to właśnie zrealizowałem z dużą konsekwencją, może nie „żelazną”, ale – powiedzmy – „drewnianą”, bo prawie wszystko tu jest z drewna. Jak panowie widzą nawet od tej strony osłoniłem się podwójnie: najpierw ten tańczący płot (a dancing fence jak ktoś tu powiedział – za niego między innymi miasto dało mi nagrodę), a oprócz płotu druga zapora – z zieleni, z jeżyn francuskich, bardzo gęstych.

(…)

Zatem postanowiłem zastosować taki system „miękkiego lądowania” w psychice sąsiadów. Potem się już do tego przyzwyczaili, zaakceptowali i właściwie teraz nic już nie stanowi problemu. Nikt już na przykład nie zauważa, że najwyższe wzniesienie tego płotu (który rzekomo miał być tylko uzupełnieniem dachu) wypada bezpośrednio – na co? – na okno sąsiadki! Tylko mnie nie zdradźcie. Chodzi o to, że najwyższy punkt tańczącego parkanu ogranicza widzialność z tego okna, całkowicie uniemożliwia obserwację głębi mojego ogrodu, gdzie staram się czasem odpocząć. W ten sposób właśnie, długo, bardzo długo budowałem tutaj tę maleńką przestrzeń.

Na zdjęciu: Tymoteusz Karpowicz, Marek Myszczyński, Mirosław Spychalski podczas realizacji filmu „Karpowicz”, Chicago 1993

Tymoteusz Karpowicz, urodził się 15 grudnia 1921 roku we wsi Zielona pod Wilnem w rodzinie chłopskiej. Debiutował jako  poeta w „Prawdzie Wileńskiej” pod pseudonimem „Lirmian”, który później był także jego pseudonimem AK. Pytany po latach przez Stanisława Beresia dlaczego zdecydował się na debiut w piśmie kolaborującym z sowieckim okupantem odparł, że był prostym chłopcem z podwileńskiej wsi a „Prawda” to była po prostu jedyna polska gazeta. Po 1945 wraz z całą wsią został przesiedlony do Szczecina. Pracował w Polskim Radiu, publikował wiersze, wydał również swoją debiutancką książkę prozatorską „Legendy pomorskie”. Jako poeta debiutował w roku 1948 zbiorem „Żywe wymiary”. W okresie socrealizmu nie publikował. W 1949 Karpowicz przeniósł się do Wrocławia. Podjął studia polonistyczne. Epoka „Wielkiego Karpowicza” nastała po roku 1956 . Wtedy ukazały się pierwsze z jego najbardziej istotnych książek. W roku 1957  tomik „Gorzkie źródła”, a rok później – „Kamienna muzyka”. Tomy te można uznać za właściwy debiut Karpowicza. Jak pisał Jacek Trznadel „wyrosły [one] na dziedzictwie awangardy odczuwanej i pojmowanej jako całość”.

W latach 60. stał się jedną z największych gwiazd polskiej poezji . Redagował dział poezji w „Odrze” oraz wspólnie z Julianem Przybosiem i Zbigniewem Herbartem warszawską „Poezję”. Był mistrzem dla wilu debiutantów z tamtego okresu: Stanisława Barańczaka, Bogusława Kierca, Krystyny Miłobedzkiej. To on odkrył Rafała Wojaczka i był akuszerem jego debiutu. Publikował też kolejne tomy wierszy:”Znaki równania” (1960), „W imię znaczenia” (1962), „Trudny las” (1964). W 1972 ukazał się poemat”Odwrócone światło”, który swoją poetycką komplikacją wywołał szok u krytyków. Opublikował także książkę o jednym ze swoich mistrzów Bolesławie Leśmianie „Poezja niemożliwa” . Wówczas dał się poznać takze jako dramaturg.W roku 1973 opuścił PolskęWykładał  na uniwersytetach w Chicago, Berlinie, Monachium oraz Ratyzbonie. Od 1978 objął katedrę literatury polskiej na Uniwersytecie Illinois w Chicago. Jako poeta praktycznie zamilkł na długie lata. Z czasem został niemal zapomniany. W 1989 roku w podziemiu ukazał się jego tom „Rozwiązywanie przestrzeni”.  10 lat później jego ostatnia wydana za życia książka „Słoje zadrzewne” jego autorski – na nowo opracowany wybór wierszy z całego dorobku.

Tom otrzymał nagrodę  miesięcznika „Odra” oraz otrzymał nominację do nagrody literackiej „Nike”. W roku 2000 jedyny raz od czasu emigracji odwiedził Polskę.

Jego poezja była przekładana na inne języki: angielski, francuski, niemiecki, serbsko-chorwacki, słoweński, węgierski, włoski.

Zmarł 29 czerwca 2005 w Chicago. Pochowany został na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu.