Zahipnotyzowany Barysznikow

Mało kto wie, że Michaił Barysznikow, słynny rosyjski tancerz był przyjacielem Josifa Brodskiego. Zeszyty Literackie publikują rozmowę z Barysznikowem o Nobliście, a my przypominamy sylwetkę baletmistrza (i dajemy fragmenty wywiadu). 

Barysznikow urodził się 27 stycznia 1948 roku w Rydze, obecnej stolicy Łotwy (dawniej Łotewskiej SRR), w rodzinie radzieckiego oficera. Od 10-go roku życia uczęszczał do ryskiej szkoły baletowej. W 1964 roku rozpoczął naukę w Leningradzkiej Szkole Choreograficznej (obecnie Petersburska Szkoła Choreograficzna im. A.J. Waganowej), pod kierunkiem Aleksandra I. Puszkina.

W 1966 roku otrzymał złoty medal na Międzynarodowym Konkursie Baletowym w Warnie. Rok później objął stanowisko solisty baletu w Teatrze Opery i Baletu im. Kirowa w Leningradzie (obecnie Teatr Maryjski w Petersburgu). W krótkim czasie stał się wiodącym artystą tego teatru.

Cechująca Barszynikowa perfekcja techniki, połączona z niezwykłą lekkością ruchu, a także wybitne zdolności aktorskie sprawiły, iż ramy podstawowego repertuaru klasycznego stały się dla niego za ciasne. Specjalnie dla niego, w 1969 roku choreograf Leonid Jakobson stworzył solo Vestris, za które tancerz zdobył I miejsce na Międzynarodowym Konkursie Baletowym w Moskwie. W 1970 roku Barysznikow wykreował tytułową rolę w Hamlecie K. Siergiejewa, a w rok później rolę Adama w Stworzeniu Świata” N. Kasatkiny i W. Wasiljowa. Mimo to w krótkim czasie potencjał wykonawczy Barysznikowa przestał się mieścić w radzieckiej rzeczywistości.

*

BENEDETTA CRAVERI: Kiedy odkrył pan poezję Brodskiego?

MICHAIŁ BARYSZNIKOW: W 1964 roku, kiedy przyjechałem do Sankt Petersburga — wówczas Leningradu — na studia w szkole baletowej imienia Waganowej. Jeden ze studentów dał mi wtedy potajemnie — ponieważ było to surowo zakazane — kilka wystukanych na maszynie wierszy niejakiego Brodskiego. Pierwszy, który wprowadził mnie w świat jego poezji i do dziś mi towarzyszy, nosił tytuł Pomnik, drugi Procesja. Żaden z nich nie miał rymów i oba posługiwały się językiem bliskim mowie potocznej, co było dla mnie wówczas nowością, oba wywarły na mnie ogromne wrażenie: „Postawimy pomnik / na końcu długiej ulicy / lub na środku wielkiego rynku, / pomnik dopasowany absolutnie do wszystkiego, / ponieważ będzie trochę konstruktywistyczny i bardzo realistyczny. / Postawimy pomnik, / który nikomu nie będzie przeszkadzać […]. Postawimy pomnik kłamstwu”.

B. C.: Jak się pan dowiedział o słynnym procesie Brodskiego i wyroku skazującym go na sześć lat zesłania na Syberię? I jaka była pańska reakcja?

M. B.: W 1965 roku, w samizdacie, ukazał się „Proces Josifa Brodskiego”, stenograficzny zapis przesłuchań będący dziełem obecnej przy nich Frydy Wigdorowej. Opublikowany w wielu krajach wywołał szeroki ruch poparcia ze strony lewicowych intelektualistów i dzięki między innymi interwencji Jeana‑Paula Sartre’a Brodski mógł wrócić do Leningradu, a siedem lat później wyemigrować.

B. C.: Co pan o tym wszystkim sądził?

M. B.: Pamiętam wrażenie, jakie wywarły na mnie pytania, niesłychanie prymitywne, żeby nie powiedzieć głupie, które zadawała sędzia w trakcie procesu. W stylu: „Jaki jest w ogóle wasz zawód?”. „Poeta. Poeta tłumacz”. „Kto uznał was za poetę? Kto zaliczył was do rzędu poetów?”. „Nikt. A kto zaliczył mnie do rzędu ludzi?”. „Czy uczyliście się tego?”. „Czego?”. „Żeby być poetą. Czy nie próbowaliście chodzić na uniwersytet, gdzie dają wykształcenie… gdzie uczą?”. „Nie myślałem… nie myślałem, że można to zdobyć wykształceniem”. „A czymże?”. „Myślę, że to… dar od Boga”1. W tamtych czasach byłem młodym człowiekiem, który śledził z przejęciem bieg wydarzeń, lecz właśnie dlatego moja reakcja może być znamienna.

B. C.: A rosyjska inteligencja? Co sądziła o Brodskim i jak przyjęła wyrok skazujący?

M. B.: Uważała go za człowieka nieugiętego, kogoś, kto jest wybitny, genialny. Wyrok budził strach, rozgoryczenie, odrazę.

B. C.: Podczas gdy Brodski zmuszony był wyemigrować, pan postanowił w 1974 roku uciec ze Związku Sowieckiego, mimo że stał się pan gwiazdą rosyjskiego baletu. Ile pana kosztowała taka decyzja?

M. B.: Władze wyrzuciły Josifa z kraju, gdyż były przekonane, że kiedy już znajdzie się za granicą, straci kontakt z językiem, a zatem i z czytelnikami. Inaczej mówiąc, przestanie istnieć jako poeta. Mnie natomiast było łatwiej. „Językiem”, w którym wyrażała się moja sztuka, był język tańca.

B. C.: Jak poznał pan Brodskiego i jak narodziła się wasza przyjaźń?

M. B.: Od 1974 roku mieszkałem w Nowym Jorku, a w tamtych latach masowy exodus ze Związku Sowieckiego dopiero się zaczynał. Pamiętam dobrze, że zostałem zaproszony na kolację do domu Lidii i Griszy Gregory, szczodrych mecenasów rosyjskiej sztuki, gdzie przyszli również Rostropowicz z żoną Galiną Wiszniewską, Salvador Dalì z Galą, Aleksander Galicz, słynny rosyjski poeta, oraz Josif Brodski. Ujrzałem z profilu siedzącego na krześle rudego mężczyznę z papierosem w dłoni i serce mi drgnęło, bo rozpoznałem Brodskiego. Nie mieliśmy okazji porozmawiać, lecz wyszliśmy razem i odprowadziłem go jak zahipnotyzowany aż do Morton Street w West Village, gdzie wówczas mieszkał.