Ostatnie lata życia Poetki

70 lat temu, 9 lipca 1945 roku, w Manchesterze zmarła Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, najsławniejsza poetka polska dwudziestolecia międzywojennego.

Urodziła się w Krakowie 24 listopada 1891 r. Studiowała samodzielnie filozofię i literaturę, potem malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Jako poetka zadebiutowała w roku 1922 tomem Niebieskie migdały, który został przyjęty entuzjastycznie. Podobnie było z kolejnymi książkami: Różową magią i Pocałunkam. Do najważniejszych zbiorów poetyckich Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej zalicza się także: Dancing. Karnet balowyWachlarzCiszę leśnąParyżProfil białej damySurowy jedwab.

Dużym uznaniem cieszyły się także jej sztuki teatralne takie jak, m. in. Bracia syjamscy i Egipska pszenica. Pisała także słuchowiska radiowe. Była blisko związana z poetami Skamandra i Wiadomościami Literackimi.

Dziesięć lat po śmierci Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej Jan Lechoń w swoim Dzienniku tak ją portretował:

27 stycznia 1955 roku

Lilka Pawlikowska, zastrachana, zawsze świadoma swego ukrywanego garbu i swego utykania, a zarazem tego, że jest cudowną poetką i że ma profil, jakich już nie ma, i oczy, jakich już nie bywa. W każdej rozmowie zlewająca na nas komplementy tak przesadne, jak dobre wróżby Cyganek. I nagle słysząc jakiś dowcip, jakąś złośliwość niebotyczną albo jakieś bardzo ryzykowne, ale bardzo zabawne świństwo – wybuchała śmiechem z całego serca, śmiechem bachicznym i okrutnym. I Lilka też jak Iłła była czarownicą, tylko inną, bardziej niebezpieczną, bo warzyła zioła z upajających zapachów, bo wabiła nie tylko uroczym smutkiem, ale nawet śmiechem. Bardzo dużo napisano o niej, ale wszystkim tym pochwałom czegoś brak: pisze się o niej, jak zawsze u nas, prawie jak o świętej. A to była czarownica. Rusałka to też znaczy czarownica.

Po wybuchu II wojny światowej, przez Zaleszczyki, Rumunię i Włochy, dotarła do Francji. Publikowała w ukazujących się w Paryżu czasopismach „Wiadomości Polskie” i „Polska Walcząca”. Po upadku Francji przedostała się do Wielkiej Brytanii, mieszkała w Londynie i w Blackpool. Publikowała w wydawanej w Anglii „Nowej Polsce”, m.in. Szkicownik wojenny. W roku 1941 w Glasgow ukazał się jej tomik wierszy Gołąb ofiarny, zaś w Londynie Różę i lasy płonące. Zbiór czterowierszy z lat 1940-1942 Czterolistna koniczyna albo szachownica został wydany przez Tymona Terleckiego dopiero w 1980 nakładem londyńskiej Oficyny Poetów i Malarzy. Właśnie staraniem Terleckiego w 1956 w Londynie doszło do publikacji Ostatnich utworów poetki.

Wiosną tego roku nakładem WAB ukazał  się zbiór korespondencji poetki i jej męża, Z Tobą jednym. Listy Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej i Stefana Jasnorzewskiego, która pochodzi z lat 1940-45, czyli ostatnich lat życia poetki, gdy oboje przebywali w Anglii, choć oddaleni od siebie. Stefan Jasnorzewski  był pilotem, służył wówczas w RAF-ie.. Te zapisy naznaczone są wojną, biedą, trwogą o los bliskich w kraju, ale też -na przekór światu- pełne miłości i czułości. Pojawia się w nich jedynie  cień tego opisywanego przez Lechonia poczucia humoru. I jest to już najczęściej śmiech przez łzy. Te lata nie mogły być  szczęśliwe. W swoim dzienniku pisała:

28 maja 1940 roku

27 maja ważyłam 48 kilo. Ładne buty. Bezkarnie się martwić nie można. Zauważyłam już schudnięcie ramion, szyi, małość biustu, brak podbródka, zeschnięcie twarzy – ale myślałam, że to złe lustra. Powietrze jest tu bardzo złe, wilgoć, stęchlizna, kanały, no i amatorska kuchnia, którą prowadzę dla Lotka, a nie dla siebie, zrobiła widać swoje. W każdym razie jedno zmartwienie in plus. Odżywiam się więc od dzisiaj intensywniej. Tylko pod kloszem strachu jakże się dobrze czuć? Jakiż okropny niepokój, co za sytuacja! Leopold [król Belgii] oddał broń. Włosi iść mają na Francję, Szwajcaria może się poddać lada dzień. Lyon jest miejscem bardzo niebezpiecznym. Ja bez Lotka ruszyć się nie mam ochoty, komplikacje, zresztą nie bardzo mam za co jechać, bo pierwszy jeszcze nie zaraz, aż w sobotę. Rozłączenie się teraz z Lotkiem to bardzo ciężka rzecz i błagam św. Antoniego o pomoc.

Poetka podupadała na zdrowiu i martwiła się o los rodziny w kraju, żyła na skraju ubóstwa. Tak opisywała swoją sytuację w liście do Jana Hulewicza 3 lata później:

15 września 1943 r.

Drogi Panie!

Jestem strasznie, po prostu nie do zniesienia zatrwożona o Madzię, która do mnie od czasu śmierci Mamy (15 marzec tego roku) nie pisze wcale. Córka jej jest podobno uwięziona, może i Madzia też? Czy Drogi Pan nic nie wie i czy były jakie kwity od tego czasu (z Czerwonego Krzyża). Przepraszam, że Pana tak wciąż sobą zajmuję, ale Pan taki jedyny i kochany, może ma Pan dla mnie jakieś uspokojenie… Nigdy nie byłam tak daleko od swoich jak dziś po 4 latach. Dwoje najdroższych odsunęło się dalej, skąd już nigdy wiadomości nie przenikną, chyba przez obrzydliwą, nienawistną mi już pocztę snu i jej niezrozumiałe szyfry męczące. Została garstka, a w niej jedyny mój wielki afekt, Madziusia, biedna o bardzo słabym zdrowiu, nerwowa i wrażliwa. Czy wytrzymuje to wszystko? I czemu już nie tylko ona, ale nikt nie pisze do mnie? Ach, co za dolina Józefata, psiakrew.

Drogi Panie Janie, Kolin [wydawca] wciąż zapowiada i nie wydaje mojego tomiku, jeszcze mi tej złośliwej muchy wydawniczej brakowało. Nie chce też oddać rękopisów? Ani odpisywać. Coś strasznego, niebywałego w swoim rodzaju. I nie ma na to rady, wiem dobrze o tym..

Mimo tragicznej sytuacji w listach do męża starała się jeszcze trzymać fason, chociaż przychodziło jej to z trudem. W 1942 roku pisała:

Bajbaczku kochany. Mowa jest o futrze, które przyszło dziś o piątej przy podwieczorku. Kocham to futerko, bo jest ono cudnym podarkiem od Panka. Kocham je, bo dołączony jest do niego list gorący. I za to, że jest miękkie jak puch, leży jak nigdy nic innego nie leżało, ani najmniejszej poprawki być nie może. I za to, że w nim będę, jeśli nic nieprzewidzianego, od czego Boże broń, nie zajdzie, będę w nim chodzić po Krakowie z wesołą twarzą n[a] p[sa] u[rok]. I za to, że taką mi niespodziankę zrobiło, aż mi serce szybciej bije. Bo co jak co, ale tego nie przeczuwałam – dziś i tak nagle, i wspaniale.

(…)

Upojona tym prawdziwym szczęśliwym wydarzeniem – najładniejsze futro w moim życiu dotychczasowym, ściskam, wzruszenie opanowując, pana Robaka mojego ślicznego, najlepszego. Zima w takim futrze już nie taka groźna. Może ono ją złagodzi pod każdym względem? – takie jest pogodne i amerykańskie, wyjątkowo piękne, naprawdę! Ależ Żyd się musiał zdziwić i ucieszyć. Pięknie zapakował w pudło i bibułki białe.

(Cytaty z listów za:  Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Listy 1940–1945, oprac. Paweł Kądziela, Interim 1994, )