Przypominamy „Szpota”

Niewielu jest polskich pisarzy, o których można z przekonaniem powiedzieć, że byli zupełnie impregnowani na frukty jakimi władze PRL kusili literatów. Jednym z tych nielicznych, a jedynym, który został skazany na więzienie, po 1956 roku,  za swoją twórczość  był, zmarły  14 lat temu, 13 października 2001 roku Janusz Szpotański.

Janusz Szpotański, gdyby użyć dzisiejszego terminu, przez całe swoje życie był niepokornym „undergroundowcem”.

Urodzony w 1929 roku w dorosłość wstępował u zarania PRLu i można powiedzieć, że wstępował z dużym przytupem.

Pierwsze kłopoty zaczęły się już w szkole średniej:

Szkoła średnia, do której zacząłem uczęszczać w 1945 roku, była dla mnie tak nudna i zapyziająca, że czym prędzej ją porzuciłem. Udało mi się tego dokonać dzięki łatwowierności i swoistej obojętności moich rodziców. Najpierw dość długo potrafiłem utrzymywać ich w przekonaniu, że co dzień rano udaję się na lekcje, podczas gdy w rzeczywistości udawałem się zupełnie gdzie indziej (głównie do YMCI; przynajmniej od pewnego momentu); gdy zaś w końcu przejrzeli mą grę i poznali prawdę, ze stoicką rezygnacją machnęli na mnie ręką. Wówczas bez żadnych już skrupułów oddałem się próżniaczemu życiu, które beztrosko i wartko płynęło mi na grze w szachy, bywaniu w salonach, gdzie z kolei nie bez powodzenia udawałem studenta socjologii.

W szachach osiągnął spory poziom doskonałości. W późniejszych latach zdobywał tytuły mistrza Warszawy i pracował jako instruktor szachowy. Maturę zdał eksternistycznie.

Na studiach też nie obyło się bez kłopotów. Na socjologię nie został przyjęty z powodu „burżuazyjnego” pochodzenia. Przy kolejnym podejściu i zdanym celująco egzaminie został skierowany na rusycystykę. Ze studiów wyleciał po tym jak ktoś doniósł, że publicznie szydzi z wykładowców i idiotyzmów socjalizmu. Pracował na poczcie i jako instruktor szachowy. Na studia został przyjęty ponownie po 1956, ale ostatecznie ich nie ukończył. Co nie przeszkadzało mu stać się człowiekiem gruntownie wykształconym. Wykształcił się sam.

Zaczął karierę krytyka literackiego, którą także dość szybko porzucił.

W 1964 r. Janusz Szpotański napisał  ośmieszającą gomułkowski system satyryczną „operę” „Cisi i gęgacze, czyli Bal u Prezydenta”, która  uczyniła go sławnym . Zaprowadziła go do więzienia oraz słynnego przemówienia bohatera  „opery” Władysława Gomułki, który nazwał Szpota „człowiekiem o moralności alfonsa”.

Jak wspominał w jednym z wywiadów  „operę” napisał przez przypadek. Bezpośrednią inspiracją były „Intesywne i groteskowe” przygotowania władz do obchodów 25 lecia PRL”. Jak mówił  pobudziły go one  do swoistego włączenia się w te uroczystości, a mianowicie do urządzenia akademii 'ku czci’ dla grona moich przyjaciół i znajomych, akademii, która – z jednej strony – byłaby parodią samych obchodów, z drugiej – karykaturą Czerwonego”.

Jednak „Cisi i gęgacze” – jak zauważa Antoni Libera w eseju zamieszczonym na portalu Polskiego Radia to nie była pospolita szopka polityczna. Jest to utwór idący znacznie dalej, stawiający generalną diagnozę powojennej rzeczywistości Polski. Otóż Szpotański, bodaj jako pierwszy, stwierdza, że okres ideologii nieodwracalnie się skończył (co dla wielu, nawet opozycjonistów, bynajmniej nie było oczywiste) i nastały czasy stabilnego bezideowego reżymu, który polega na najzwyklejszym ucisku społeczeństwa i wyzyskiwaniu go przez wąską kastę uprzywilejowanych.

Operę wygłaszał na prywatnych spotkaniach. Po Warszawie krążyły też jej nagrania. Utwór stał się znany. Podczas rewizji w mieszkaniu Szpotańskiego znaleziono jej manuskrypt. Wytoczono mu proces i skazano na 3 lata więzienia.  Z zasądzonych  trzech odsiedział dwa lata i siedem miesięcy.

Jeszcze w więzieniu zaczął pisać kolejne utwory. Wszystkie wnikliwe, finezyjne, napisane kunsztownym językiem: „Balladę o Łupaszce”, wiwisekcję rosyjskiej duszy „Carycę i zwierciadło”. Epokę Gierkowską opisał w poemacie heroikomicznym o tytule „Towarzysz Szmaciak”, który wszedł na trwałe do języka współczesnej polityki. W latach 1976 – 80 napisał można powiedzieć, że profetyczny poemat „Bania w Paryżu”, w którym min. wyszydza europejską lewicę, wieszczy nadejście mody gender. Ten poemat wznowiony w ubiegłym roku czyta się jak satyrę na współczesność.

Szpotański wiódł życie abnegata. Programowo sytuował się – również w III RP -na marginesie, z którego obserwował, analizował i celnie komentował. Wielu  świetnie zapowiadających się utworów nie ukończył. Zachowały się tylko we fragmentach.

Na koniec warto przypomnieć mniej znane oblicze tego bezlitosnego szydercy, abnegata i – jak sam o sobie mówił – lenia. Szpotański  samodzielnie nauczył się niemieckiego i to w takim stopniu, że tłumaczył poetów tego języka. Oto dwa z jego przekładów:

 

Heinrich Heine

 Anno 1839

O, Niemcy, ty miłości moja!

Gdy myślę o was, łykam łzy.

Zasmuca Francja mnie wesoła,

jej lekki naród ciąży mi.

 

Tylko rozsądek — suchy, zimny

w trzeźwym Paryżu wiedzie prym,

a mnie się marzą głupców hymny

tak słodko brzmiące w kraju mym.

 

Dworni panowie! Z obrzydzeniem

oddaję grzeczny ukłon wam —

i wciąż wspominam z rozrzewnieniem,

jak lżył mnie w Niemczech gbur i cham.

 

Damulko-śmieszko! Drażnisz mnie ty!

Od twoich plotek mdłości mam!

Ach, gdzież niemieckie są kobiety,

co milczkiem lazły w łóżka nam!

 

Tu wszystko w ruchu, w dzikim pędzie,

jak w zwariowanym jakimś śnie,

a u nas tak jak było — będzie

i nigdy nic nie zmieni się.

 

Zda mi się, jakbym słyszał z dala

róg wartownika — wierny zew

i to, jak jego dźwięk wyzwala

słowiczą pieśń w konarach drzew.

 

Jak zacny był poety żywot,

gdy szumiał nad nim dębów las,

gdy mu szeptały strofę tkliwą

woń fiołków i księżyca blask.

 

Georg Trakl

Dusza jesieni

Rogu zew, szczekanie krwawe,

w dali krzyż, brunatne wzgórze,

ślepnie z wolna lustro stawu,

ostry krzyk jastrzębia w górze.

 

Nad ścieżyną i nad rżyskiem

czarne trwoży się milczenie,

przez gałęzie niebo błyska,

cichy tylko szum strumienia.

 

Wnet się wymknie zwierz i ryba,

dusza wchodzi w strefę cienia,

więź ze światem się urywa,

wieczór sens i obraz zmienia.

 

Chleb i wino ludziom prawym,

w twoje dobre dłonie, Boże,

człowiek kres swój mroczny złożył,

wszystek grzech i mękę krwawą.