Łukasiewicz, Różewicz, Nowosielski, Maliszewski…

Publikujemy dwa fragmenty książki Kąt widzenia. Notatki literackie pierwszego przewodniczącego jury „Silesiusa”, znakomitego krytyka i historyka literatury Jacka Łukasiewiczaktóra ukaże się niebawem nakładem wrocławskiego Wydawnictwa Warstwy.

Na książkę składają się zapiski Jacka Łukasiewicza które pochodzą głównie z jego autorskiej rubryki Notatki literackie prowadzonej na łamach miesięcznika „Odra”. Kilka z nich opublikowanych zostało w „Tygodniku Powszechnym”, „Kwartalniku Artystycznym” i „Nowych Książkach”, w książce znajdą się  także teksty dotąd niedrukowane. Książka intryguje także stroną formalną, teksty, które porządkuje chronologia, układają się tu zarówno w rodzaj literackiego dziennika, jak i w krytyczną powieść.

„Nie jest to dziennik krytyka. Krytyk czyta systematycznie nowości, towarzyszy autorom, proponuje nowe kategoryzacje. Także kiedyś towarzyszyłem, ale autorzy, którym towarzyszyłem, poumierali albo się postarzeli. Dużo tu nekrologów. Ale są też poetyckie debiuty”. Ten niejednorodny gatunkowo zbiór tekstów z lat 2004–2015, na który złożyły się notatki, recenzje, wspomnienia, sylwetki oraz przypisy, układa się nie tylko w prywatną opowieść o samej literaturze, ale także o jej obecności w życiu publicznym i społecznym. Literacki świat oglądany jest tu nie tylko przez krytyka i wykładowcę akademickiego, ale także świadka historii i politycznych przemian. „Pisząc o książkach odnoszących się do tamtych czasów, o obrachunkach z okresem stalinowskim – pisałem o nich przed kilku laty jako o czymś w odczuciu społecznym jeszcze świeżym. Dziś czuję: to już tylko pamięć, tylko tradycja, wobec której mam pewną swobodę, która nie determinuje, ale żąda dokonywania wyborów” –pisze Jacek Łukasiewicz w posłowiu do książki.

 JACEK ŁUKASIEWCZ

Listy. Różewicz–Nowosielski.

Zadziwia obfitość wydawanych listów powstałych w drugiej połowie dwudziestego wieku. Pomimo różnych trudności, obaw przed „niepowołanymi rękami” i oczyma – pisano wtedy dzienniki, rozwijała się korespondencja. Wydawane teraz listy układają się w fabuły, w prawdziwe powieści. W dobrych listach nieraz ujawniają się właściwe role, odsłaniają skrywane pragnienia. W korespondencji Adama Tarna ze Sławomirem Mrożkiem 185 widzimy, jak kształtuje się między nimi – dla obu chyba niespodziewanie – relacja ojca i syna. W korespondencji Jarosława Iwaszkiewicza z córkami odsłania się chyba najpełniej familijna epika, rodzinna serdeczność, której on tak potrzebował. W listach Witkacego pisanych do różnych osób (wydrukowanych przez Janusza Deglera w jego książce Witkacego portret wielokrotny) układają się, jak lusterka, relacje z innymi, lusterka, w których ten wyposażony w wielość potencjalnych ról, a dążący do jedności człowiek, musiał się przeglądać, by wzbudzać w sobie stale uczucie jedności w wielości, pewność własnej osoby – nazywał to uczuciem metafizycznym. Korespondencja Tadeusza Różewicza z Zofią i Jerzym Nowosielskimi także odsłania. Odsłania osobę bardziej poety niż osobę malarza. Listów Różewicza jest bowiem dużo, podczas gdy Jerzy Nowosielski skąpy był w słowach i czasem tylko pisał, lub, częściej, dopisywał się do listów czy kartek żony, nigdy zresztą dla zadośćuczynienia konwencji, ale tylko wtedy, kiedy miał coś ważnego do oznajmienia. Początkowo ta korespondencja wydaje się błaha, dotyczy spraw codziennych, rodzinnych, przydatna z pewnością dla przyszłego autora kalendarium życia i twórczości któregoś z jej autorów. Potem się zagęszcza, wypełnia treściami, by znaleźć dopełnienie w końcowych notatkach, wywiadach, rozmowach, wierszach – dopełniających ten zbiór listów. To, co rzeczywiście najważniejsze: świadectwo przyjaźni, typ tej przyjaźni – ujawnia się pomału. Powściągliwość, ironia, unikanie spraw istotnych, trudno o nich zresztą pisać na kartkach z Gliwic, Wrocławia czy Krynicy. Czasem tylko Różewicz nazywa (półżartobliwie) gościnę u Nowosielskich „rekolekcjami”, które mu są potrzebne. Słowa rekolekcje nie bierze jednak Różewicz w cudzysłów (choć ujmuje w cudzysłowy wiele innych wyrazów). Łączy je z dwoma tematami, których w tej korespondencji mogliśmy się spodziewać: z teologią i malarstwem. Odżegnuje się od dogmatyki, ale kwestie te nie są mu obojętne. Jego teologia jest apofatyczna. W datowanych na lata 1969–1983, dołączonych do książki, Notatkach do Nowosielskiego napisał: „omijam całą wielką problematykę 186 malarstwa sakralnego, ikony, »obrazu świętego«, ponieważ ta strona Nowosielskiego jest dla mnie zakryta – jako dla człowieka, który uważa, że wizerunki, obrazy Boga (czy też bogów) są rzeczą dla człowieka niedostępną”. Do niewyrażalnego można się zbliżyć, także w obcowaniu ze sztuką, lecz owego zbliżenia nie da się wypowiedzieć. Boga nie można wyobrazić. Jerzy Nowosielski w rozmowach ze Zbigniewem Podgórcem (Wokół ikony) mówił o wizji ikonowej jako o wyrazie „samoświadomości optycznej człowieka”, która „jest zwieńczeniem całego procesu eksterioryzacji idei plastycznej Człowieka Absolutnego”. Dla Różewicza ubó- stwiony Człowiek Absolutny musi być fałszem. Pomiędzy człowiekiem absolutnym z ikony a człowiekiem uprzedmiotowionym bywa wątła granica. Pisze o tym z pewną satysfakcją Różewicz, gdy patrzy na akty Nowosielskiego zamknięte w pokoju, łazience, „uwię- zione”, traktowane na równi z namalowanymi meblami czy umywalką. Pisze o tych aktach, gdy przywołuje nimfetki Balthusa i malarstwo Bacona. Wymowne jest w tych listach milczenie (czy przemilczenie), wymowne są cudzysłowy, wymowna przyjaźń, to znaczy bliskość, uczucie, potrzeba kontaktu. W 1989 roku, po niedobrej dla poety dekadzie, znamienny jest szczerze radosny list: „Kochany Jurku, dziękuję za kartkę. Ja też muszę się pochwalić! Otrzymałem od maturzystek i nauczycielek XI Lic. tak piękne kwiaty, aż zaniemówiłem… też były piękne panny! (…) grafoman, idol, każdy mnie poucza, »piętnuje«… A tu tyle kwiatów, piękne twarze – to było takie niespodziewane!”. Nie ma w tych listach krajowej polityki. Nie dlatego, żeby nic się nie działo w politycznym pobliżu, ale że korespondenci uważali to za jakby mniej ważne, pozorne, zastępcze, „środowiskowe” – za coś, co jest pomiędzy prawdziwymi codziennymi troskami przeciętnego człowieka a rzeczywistymi bólami świata: przeludnieniem, wojnami, głodem, ekspansją kultury masowej. W 1991 pisał Różewicz z Florencji: „Pogody mam piękne, gospodarzy w każdej miejscowości miłych i gościnnych… ale sam jestem stary, 187 nudny i dosyć mroczny… Italienische Reise… to jest tylko raz w życiu… w młodości”. I w tym samym liście, dokończonym już po powrocie do Wrocławia: „We Wrocławiu zastałem w domu żonę, która mi postawi- ła na biurku nasturcje (moje b. ulubione kwiatki) i zjadłem krupnik”. Szczegół znaczy. Różewicz umiejętnie i oszczędnie operuje szczegółem we wszystkim, co pisze. Także w listach. Czasem jednak (a jest to bardzo świadomie robione) w poezji szczegół traci znaczenie, gubi wartość, staje się dowolny i jest wtedy znakiem chaosu . Śmierć Zofii Nowosielskiej i ciężka choroba Jerzego, uniemożliwiająca mu twórczość i wyłączająca go z publicznego życia, zamyka tę czterdziestoletnią korespondencję.

XI 2009

Karol Maliszewski

Karol – potrójny nałogowiec. Piszę o „moim czytaniu”. Zwykle usuwam je poza margines. Łatwiej pisać o cudzym. Pomiędzy nałogiem a sztuką – taki mógłby być tytuł tekstu o szkicach krytycznych Karola Maliszewskiego (ostatni ich tom: Pociąg do literatury). Karol jest pracowitym nałogowcem. Czasem odpoczywa od swego nałogu, odpoczywając po pracy. Wystarczy mu jednak zerknąć w bok niechcący, by rozpoznać krótkie linijki na białej stronicy. Okulary stają się wtedy usłużne, ręce gotowe do przewracania kartek, krew żywiej pulsuje i jeszcze jeden wiersz i jeszcze poemat, drugi, trzeci. Czytanie wierszy w pociągu pomiędzy Nową Rudą a Jelenią Górą z nałogu przekształca się w sztukę. Zaraz mu się formułują właściwe zdania, łączą w akapity. Zapisuje je w swojej operacyjnej pamięci. Rozmawia z tymi wierszami, z ukrytym w nich autorem, podnieca się, zachwyca się lub zżyma. Aż odzywa się w nim ktoś trzeci – dotąd jeszcze leniwie patrzący na pejzaż – pedagog. Wyłuskujący ze słów, gestów, zachowań poety, z jego nieporadności i poradności – indywidualność. Chce jej pomagać, towarzyszyć. Nigdy oczywiście nie do końca, nawet nie bardzo daleko. Potem wychowanek idzie własną drogą. Jedni odchodzą, przychodzą nowi. Zjawiają się – jak Śliwka – inaczej ukształtowani. Pociąg jedzie i czasem zawyje. Deszcz uderza w szyby, spływa strumieniami. Karol potrójny – nałogowiec, sztukmistrz, pedagog. Lekceważy w takiej dobrej chwili szkoły, programy, syntezy (także te, które sam współtworzył), 225 bariery pomiędzy sobą a poetą, z którym akurat rozmawia. Świetnym albo mniej świetnym, albo tylko na moment ciekawym.

X 2010