Inne „Dziady”

W miniony czwartek miała miejsce premiera „Dziadów” w reżyserii Eimuntasa Nekrosziusa, w Teatrze Narodowym w Warszawie.

„Właśnie przez to, że reżyser nie jest Polakiem, można było dokopać się do tego, co w „Dziadach” jest rzadko czytane” – powiedział PAP odtwórca roli Guślarza i Diabła Marcin Przybylski.

„Dziady” Adama Mickiewicza Nekroszius wystawia z okazji 250-lecia polskiego teatru publicznego. Reżyser podkreślał w wywiadach, że to dla niego i wyzwanie, i zaszczyt.

Eimuntas Nekrošius, rocznik 1952. Reżyser i aktor. Absolwent Instytutu Sztuki Teatralnej im. Łunaczarskiego w Moskwie (1978). W latach 1978–1979 pracował w Teatrze Dramatycznym w Kownie. Od 1979 r. związany był z wileńskim Teatrem Młodzieżowym, gdzie wyreżyserował wiele znakomitych przedstawień, m.in. „Kwadrat” wg Jelisiejewej (1980), „Pirosmani, Pirosmani…” Korostyliowa (1981),„Miłość i śmierć w Weronie” Antalisa i Gedy (1982), „Wujaszek Wania” Czechowa (1986), „Nos” Gogola (1991).

Spektakle Nekrošiusa były nagradzane na festiwalach teatralnych na Litwie, w Tbilisi, na festiwalach państw nadbałtyckich. Z sukcesem uczestniczyły również w międzynarodowych festiwalach teatralnych. Nekroszius jest laureatem wielu nagród państwowych w dziedzinie sztuki. W 1997 r. wyreżyserował „Hamleta” – pierwsze przedstawienie we współzałożonym przez reżysera teatrze Meno Fortas w Wilnie, a w 2001 r. „Otella” Shakespeare’a.

Andrzej Saramonowicz napisał po premierze: „…bałem się tego przedstawienia wielce. Bo z jednej strony to pierwsze w Narodowym „Dziady” po tych pamiętnych z końca lat 60. XX, które zapamiętaliśmy głównie jako żagiew dla Wydarzeń Marcowych. A że czasy dziś w Polsce politycznie zapiekłe, tania pokusa, by dramat Wieszcza uczynić nową podpałką wobec władzy, mogła się u realizatorów pojawić. Po drugie – bo dochodziło do mnie od pracujących nad przedstawieniem aktorów, że litewski reżyser ma w całkowitym niezainteresowaniu polską (czytaj: narodowo-patriotyczną i antyrosyjską) tradycję, w jakiej „Dziady” są u nas odczytywanie. I lękałem się, by w owej dekonstrukcji „patriotycznej lekcji” nie poszedł zbyt daleko.

Wszelkie moje obawy okazały się płonne. Nekrošius powiódł mnie ścieżką, której istnienia zupełnie nie zakładałem. Robiąc przedstawienie niebywale autorskie, potężnie naznaczone własną wizją, okazał się najwierniejszy samemu Mickiewiczowi – geniuszowi, który nie daje się włożyć w jakiekolwiek jednoznaczne ramy. Pokazał, że Mickiewicz tyleż do Polaków należy, co do nich nie należy i że może być z powodzeniem odczytywany poza martyrologiczną sztancą. I nawet powinien, bo dopiero wówczas jego słowa – jakże chętnie klepane bez zrozumienia niczym narodowy różaniec – stają się klarowne. Wychodzą z nich wówczas sensy, zamalowane przez koncesjonowanych interpretatorów. Bo „nasz wielki Adam” to dziś już tylko palimpsest, gdzie na pierwotnym papirusie z biegiem lat, powstań, nadziei i zawirowań nadpisano Mickiewiczów „słuszniejszych od oryginału””.