Bratkowski i Horubała o Świetlickim

Tom Marcina Świetlickiego „Delta Dietla” (emg) znalazł się wśród pięciu finałowych książek nominowanych do nagrody im. Szymborskiej w Krakowie. 

O książce pisał w Newsweeku Piotr Bratkowski: „Listopad, niemal koniec świata” – pisał 20 lat temu Marcin Swietlicki. Dziś chciałoby się dodać: „niemal” robi wielką różnicę. Bo poeta właśnie opublikował tom o genialnym tytule „Zło, te przeboje”, w którym zebrał wszystkie teksty, które śpiewa. Wydał identycznie zatytułowaną płytę, na której wszelako zebrał tylko te piosenki, które nagrał w konfiguracjach innych niż jego stały zespół Świetliki (a wśród muzyków grających z poetą są artyści tej miary co Mikołaj Trzaska, Cezary Ostrowski, Robert Brylewski czy zespół Pidżama Porno). Ze Świetlikami za to ruszył w trasę koncertową po Polsce. No i jeszcze opublikował nowy tom wierszy „Delta Dietla”. Wedle stereotypu poeci z wiekiem łagodnieją. Odnajdują sens istnienia, słuchając Beethovena, wpatrując się w korony drzew, dostrzegają harmonię świata. Z wyjątkiem tych najwybitniejszych: Tadeusz Różewicz po osiemdziesiątce był co najmniej równie sceptyczny wobec ludzkości jak w młodzieńczym wierszu, w którym zastanawiał się, jak jest możliwa poezja po Oświęcimiu. Autorowi „Delty Dietla” do sę- dziwości jeszcze daleko, ale chyba nieprzypadkowo (choć nieco przedwcześnie) ten tom liczy 55 wierszy. Swietlicki dawno już nie jest młodym poetą, choć wielu przyzwyczaiło się tak go określać. A przecież „Delcie Dietla” najbliżej do debiutanckich „Zimnych krajów”. Konkretnie zaś – do nietypowego dla Swietlickiego, ginsbergowskiego wiersza „Polska”, w którym poeta deklarował: „Wydaje im się, że mają swojego poetę,/A ja odczekuję ironiczną, gorzką chwilę, krzywię się/ i triumfalnie zaprzeczam”. Otóż w „Delcie Dietla” Swietlicki znów przede wszystkim zaprzecza, jakoby był „czyim- kolwiek” poetą. Tyle że może mniej „triumfalnie”, a bardziej desperacko. I nawet nie idzie tu o popkul- turowe, publicystyczne metafory w rodzaju „Dzień nieprzyjemny jest jak Kinga Dunin”. Ani nawet o wiersz „Grzmotyl”, w którym autor retorycznie pyta: „Jak mogłem tak rozgniewać/ Grażynę Torbi- cką?/ Straszliwsza anatema/ niżby mnie wyklął biskup”. Choć zważywszy, że mówimy o twórcy, który konsekwentnie flirtuje z popkulturą, ta fraza wcale nie musi być czystą kpiną”.

Andrzej Horubała w „Do rzeczy” sumował: „W wyśmienitym tomiku „Delta Dietla. Wiersze 2013-2015″ poeta jawi się nieomal jak klasyk. Chociaż złagodniał, prezentuje dobrze znane ujęcia, pozy, brzmienia.

(…) Pięćdziesiąt pięć wierszy ujętych w 11 rozdziałów po pięć w każdym to naprawdę wspaniały prezent dla miłośników Marcina Świetlickiego. Bo przecież powraca we wszystkich chyba wcieleniach, brzmiąc echem dawnych arcydzielnych wstrząsających wierszy. W „Centrum” raz jeszcze niczym w „Oplutym” pokazuje, jak ustanawiać siebie środkiem świata, w „Polsce 6″ po raz kolejny strzela focha z powodu ojczyzny, w wierszach miłosnych ogrywa swój nowy związek, tworząc łagodne, pełne tęsknoty erotyki. Tu, datująca się od tomiku „Jeden”, rzecz świeża: wykorzystuje kontrast dawnego niedopasowanego chłopaka, który miłość traktował często jak pole bitwy (pamiętamy przecież: „Gdy ona otworzy oczy, ja otworzę ogień” albo „gotuj się kurwo” – wykrzyczane do wody szykowanej na pożegnalną herbatę) z obecnym wcieleniem – zdumionego mężczyzny, obdarzonego miłością, tkliwego”.

O zbiorze wierszy wspominał nawet „Gość Niedzielny”: „Bohater 55 nowych wierszy Marcina Świetlickiego żyje tu – w Polsce, w Krakowie, przy ulicy Dietla, gdzie spaceruje z psem. Lecz tomik otwiera wyznanie: „nie stąd jestem”. I zapowiada wyczulenie na ludzką obłudę, tanią modę, tyranię politycznej poprawności. Czy ktoś jeszcze dostrzega, że „nad miastem ogromnieje/ przerażający grzmotyl” („Grzmoty!”)? Opinie pań z telewizji, które stwierdzają, że poeta „jest passę”, ten kwituje nie bez ironii: „Czas przestań. Czas pozostań. Czas przystań. (…) przypaść/ do podziemnego źródła z wywalonym językiem” („Czastuszki”). To właśnie język jest najmocniejszą stroną Delty Dietla. Gęsto ścielą się powtórzenia, szyk przestawny, neologizmy, zabawy słowne. Słowa potykają się o siebie, przenikają się, wychodzą jedne z drugich, ewoluują. „Zadanie zdań, ono istnieje jedynie” („Zadanie zdań”) – stwierdza Świetlicki. A są tu zdania olśniewające” (Piotr Sacha).