Kępiński o Meleckim

 

Piotr Kępiński pisze o książce Macieja Meleckiego – Gdzieniegdzie (Zapiski), Dom Literatury, Łódź. 

Ta ważna książka. Nikt ze średniego pokolenia poetów takiej jeszcze nie skreślił. Maciej Melecki, doświadczony i wytrawny autor, całkiem często pisywał obok poezji teksty krytyczne, niemniej jednak dopiero teraz dał się poznać jako znakomity stylista, obserwator, prozaik i poeta w jednym, a także diarysta, aforysta i puentysta – tym mianem określam autorów potrafiących, a dzisiaj to rzadka sztuka, jednym zdaniem lub słowem podsumować trafnie cały wywód. Melecki tę sztukę opanował perfekcyjnie. Dlatego też jego książka, choć ciekawa i mądra nie nudzi, co całkiem często się przecież zdarza w przypadku innych autorów piszących o tak zwanych sprawach istotnych.

„Gdzieniegdzie” czytałem w pdf-ie i manewrując kursorem w dół, w okolicach strony siedemdziesiątej trzeciej, zauważyłem że nagle zmienił się styl autora. Ale to nie Melecki już wtedy pisał a sumował go (inteligentnie i trafnie) Konrad Wojtyła. Tak szybko książka mi zleciała.

Biorąc jednak pod uwagę fakt, że Gdzieniegdzie jest projektem otwartym można spodziewać się kontynuacji, co cieszy. Bo uwagi Meleckiego się pamięta i smakuje powoli, aczkolwiek nie zawsze są one słodkie i rozkoszne, czasami tragiczne, bywa że tragikomiczne a także gorzkie do bólu.

Czytając tę książkę, a zwłaszcza jej fragmenty dotyczące współczesnej poezji, przypominał mi się Dziennik bez samogłosek Aleksandra Wata, w którym podobnie jak u Meleckiego prywatne miesza się z publicznym, poważne z niskim, zawsze natomiast kiedy pojawia się refleksja ton jej jest rozważny i absolutnie na serio.

Dlatego też w Dzienniku pojawiają się eseje i mini-eseje, które są niejako „przerywnikami” zapisków i dialogów. Dostrzegam podobną strukturę u Meleckiego, chociaż nie patronuje mu wypowiedziany czy też niewypowiedziany Wat albowiem jego preferencje literackie sytuowałbym na pograniczu Blanchota, Wirpszy i Białoszewskiego (którego zresztą Wat bardzo cenił).

Bo przecież Melecki celuje w życie, które jest na dłoni i w słowa, które na papierze. Łączy te światy, nie stroniąc od krwi i potu. Zatem to co najważniejsze zupełnie realnie istnieje a nie tylko istnienie udaje. Zapisana przeszłość ma się według Meleckiego ustać aby oswoić nieznane, które ciągle jeszcze przed nami.

Pesymizm tej opowieści jest przejmujący, przynajmniej momentami ale nie obezwładniający – i tu dostrzegam kolejne podobieństwa z Dziennikiem Aleksandra Wata, który cierpiąc pod koniec życia totalnie – owszem pisał o tym ale nie nadmiernie. Melecki pisząc o chorobie matki, pisząc dramatycznie, wydaje się metaforycznie przykładać palec do ust, sugerując: to prawda, prawda tragiczna ale życie takie właśnie jest, powtarzalne, brutalne. Po czym nagle zmienia temat. I wchodzimy w inne światy.

Psychologia ludzka przypomina wielokanałowy system telewizyjny. Przepływają przez nas emocje złe i dobre. Wolimy te dobre. Przy nadmiarze zła, naciskamy w pilocie przycisk z programem bardziej pozytywnym. Wymuszamy na sobie dobrą zmianę. Tak też skonstruowane jest Gdzieniegdzie, w którym literatura i słowo są nadrzędne, niemniej jednak kiedy w literaturę wchodzi życie autor musi ścierać krew z podłogi.

A definicja świata jak była niemożliwa tak będzie, niemniej jednak każda próba opisania i zweryfikowania rzeczywistości i nas w niej będzie tym bardziej cenna o ile pozbawiona interesowności – a tak jest właśnie w przypadku tych zapisków. Melecki wymyka się papierowej literaturze, choć ceni słowa i gry, nie ceni sobie pustosłowia literatury koturnowej, która w uniesieniu opiewa pustkę i mrok, zestawiając egzystencję z metaforą zyskuje coś więcej, nową metaforę zanurzoną jednocześnie w słowie i w wydzielinie.  Nie uciekając od historii literatury, buduje swoją historię. Bezkompromisowo. Bez strachu.