Ukazał się nowy tom wierszy Marka K.E. Baczewskiego Wejdź do mnie (Dom Literatury w Łodzi; seria: Białe kruki, czarne owce, 2017).
Po zeszłorocznym, świetnym tomie ”Projekt Orfeusz”, Marek K.E.Baczewski nie zwalnia tempa wydawniczego. Nowa książka poetycka autora ”Fortepianu Baczewskiego” jawi się jako kolejny, ważny i językowo intensywny krok w rozwoju tej niepokojącej ze wszech miar twórczości. Jest bowiem Baczewski w poezji polskiej zjawiskiem osobnym, liryczną enigmą, która deszyfruje co rusz tabuizowane, kulturowe dyskursy. O ile ”Projekt Orfeusz’”, jak sygnalizuje tytuł, rozpracowywał paradygmat antycznej wzniosłości języka poetyckiego i badał granice jego funkcjonalnej, przedstawieniowej potęgi, o tyle ”Wejdź do mnie”, bierze na warsztat mowę miłości. Piszę ”mowę”, gdyż dla nowych wierszy Baczewskiego istotna wydaje się właśnie jej – mowy – totalna i natychmiastowa reprezentacja miłosnego uniesienia. To uniesienie, sprowadzające się do językowej kliszy ograbiającej podmiotowość z autentyczności jedynego i niepowtarzalnego ekscesu ”kochania”, w nowej książce poddane zostaje brutalnemu przyziemieniu. Baczewski zdaje się ufać bardziej impulsom cokolwiek werystycznym, freudowskiemu lapsusowi i zwierzęcemu pragnieniu zawładnięcia innym, niż spolegliwej nucie słownika miłości, do jakiego przywykamy w procesie etycznej edukacji, którą oferuje kultura rozumiana jako mechanizm represjonujący nasze miłosne głody. Wiersze z ”Wejdź do mnie” są nade wszystko buntowniczym gestem odmowy uczestnictwa w komunikacji opartej o komunał i standaryzującą temperaturę żarliwego uczucia litanię miłosnych westchnięć. Znajdujemy tu całkiem sporo rewelacyjnych, językowych rozstrzygnięć, które uwalniają niemal seksualną moc słowa i jego płodne źródło sensotwórcze. Baczewski postępuje z językiem tak jak z upragnionym ciałem: rozbudza napięcia lingwistyczne, wzmaga efekt, zwłaszcza w poematach, spełnienia najgłębszego, więc i wypartego, marzenia o literaturze oddającej sprawiedliwość złożonej i ambiwalentnej naturze każdej miłości. Miłość według Baczewskiego to pasmo rozłąk i zdrad, a jednocześnie – wolna od jakiejkolwiek etycznej normy – gra estetyk, pustych najczęściej, gestów kuszenia. Kusi bowiem Baczewski w wierszach humorem i obyczajową prowokacją, bywa ekscesywnie brutalny i reaktywnie cierpiący. Jego bohater nieodmiennie podróżuje między fantazmatem piękna i smutną weryfikacją ułudy, do czego przyzwyczaiły już wcześniejsze tomy poety:
(…)
Rzeczy przychodzą i odchodzą,
ale czekanie jest inną rzeczą.
Z tego czekania robią się noce i noce,
i całe życie nocy. A serce nocy chce jeść,
chce dużo jeść. Czeka się ciągle
i w chwilach przerwy między czekaniem
a czekaniem czeka się tylko na to,
żeby czekać. A to czekanie ma coś więcej
niż sens, bo czeka się na coś innego niż los.
Reszta jest wiatrem, który wieje pod wiatr,
to znaczy wieje mniej niż wcale.
Prawda jest taką ciemną rzeczą.
Ona nie jest za darmo, nie jest
za pieniądze, ona jest za duża.
Ona wyjdzie na wierzch, przyjdzie
i nie pójdzie, wtedy pójdzie lepiej.
Wtedy się wyjaśni. Wtedy będę
siedział i wiedział, i patrzył,
jak psuje się świat. A potem
powiem wam, w czym rzecz.
Jaką życie jest frajdą, jakim życie
jest skarbem, jak fajnie jest żyć.
Grunt nie jest rzeczą daną raz
na zawsze. W gruncie jest cień
i z tego cienia robią się łzy.
Spadamy w dół, póki jest dół,
bo życie dzieli nas od dna.
Grunt się pali, palą się minuty
i sekundy. Ten pożar rodzi nowy
kształt rzeczy. Od jutra noce
pójdą spać. Będziemy mieli
lepszy świat, będziemy mieli drugie
dno, będziemy mieli samo dno.
Dno wcale nie jest samo. Kto sięgnął
dna, ten będzie czekał na jakieś inne
dno. Grunt wyjdzie z cienia i stanie
w drugim cieniu, z cienia zrobi się noc.
Śmierć jest taką dziwną rzeczą.
To nie jest w końcu takie złe
i może w tym tkwi zło, że ona
wcale nie jest zła. Nie myjesz zębów,
nie płacisz rachunków i żadna kobieta
nie odmówi ci nocy, bo wszystko wokół
jest nocą. Potraktuj tę śmierć
jako dobrą rozrywkę, ona w końcu
tym jest: grób to grunt i dno.
(W czym serce moje, w tym rzecz)
Krzysztof Siwczyk: Nowa książka formalnie proponuje skrzące dowcipem językowym miniatury i rozległe medytacje, o charakterze filozoficznej dysertacji. Wszystko to jednak splata się w mocnym głosie poety, w jego niepodrabialnym stylu, który od ponad dwóch dekad inspiruje polską poezję współczesną. Pozostaje jednocześnie niedoścignionym ideałem dzieła rządzącego się tylko swoim prawem do samotnego przebywanie gdzieś na głębokich peryferiach mainstreamu literatury. Dzieło to z owym mainstreamem nigdy nie chciało mieć nic do czynienia.