Stacje Kremzy

W wydawnictwie Instytutu Mikołowskiego ukazał się tomik Arkadiusza Kremzy Stacje. 

Arkadiusz Kremza urodzony w 1975 r. w Mikołowie. Autor tomów wierszy: Bloki (1997), Hocki-klocki (2000), Brania (2003), Pukanie ziemi (2006), Wiersze z wody i żelaza (2012), Sterownia (2015) oraz poematu Ludzie wewnętrzni (2009). Laureat Nagrody Otoczaka 2012 za tom Wiersze z wody i żelaza. Mieszka w Mikołowie.

Konrad Wojtyła pisał o tomiku: Piłat i Jezus, Nietzsche i Kremza… Wszyscy zdają się być „zakładnikami” słów ecce homo, których sens i funkcja motywiczna głęboko zakorzeniona jest w tradycji biblijnej. Narodziny kolejnej tragedii mają swój rodowód w Ewangelii św. Jana. Kremza w Stacjach jawi się jednak jako ten, który obwieszcza: „oto nie-człowiek” (zaczęty w dziobie ptaka, skończony
w jego pisku
) i jednocześnie krzyczy: „Ukrzyżuj go, ukrzyżuj!” (nikt mi nie może zabronić). Życie zaczyna się kończyć w momencie zaistnienia. Bohater tych wierszy (przyłapany przez własną krew) skazany jest na bycie i niebycie jednocześnie, na wyzuwanie się z siebie i popadanie w siebie innego – od śmierci początku do końca życia. Brak tu okoliczności łagodzących i umywania rąk. Jest tylko wina, kara i wyrok (wiwat słuszny). Wszystko, co istnieje, obraca się w ruinę, nie po to – mówiąc za Benjaminem – by rujnować, lecz żeby znaleźć wiodącą przez nią drogę. Zdaje się być nią droga krzyżowa
à rebours i czternaście stacji, gdzie rozgrywa się współczesny dramat. Negatywność to element konieczny pozytywności: krzyżowania znaczeń
i zmiękczania ich gąbką sensu (Dla zasady. Dla zmyłki). Z jednej strony więc wpadanie do ontologicznej otchłani (białko przebija białko), z drugiej zaś odnajdywanie w pełnej beczce śmiechu (prysznic w kostkach chmur). Idea nie-człowieka i lęk teologiczny realizują się tu w paradoksalnej dychotomii. Pod nieobecność Boga to, co dobre, jawi się jako złe i na odwrót. Strach, moszczący się w tych wersach, jest zrazu nierealny jak Jego obecność. Jeśli rację ma Cioran, że książka musi być raną, a jej lektura chłostą, to Kremza w ten paradygmat wpisuje się doskonale. Sam rani, wykrwawia się, wywiersza, rzemień jeszcze mu lśni w mokrych rękach.