Nie bez reszty. O potrzebie niekompletności


Nie bez reszty. O potrzebie niekompletności (Esej) Tadeusza Sławka – kolejna nowość Instytutu Mikołowskiego.

Zbigniew Mikołejko: Profesor Tadeusz Sławek upomina się w tej szczególnej, objawiającej książce o to, co krnąbrnym, buńczucznym słowem, rytuałem lub gestem odsyłamy na peryferie naszego świata, na śmietniska naszego życia. Albo gorzej jeszcze: poza obszar wszelkiego naszego widzenia, doświadczania i przeżywania. W przepaść i nieważność, w niewysłowienie i pogardę, w miejsce, gdzie stygmatyzuje ją ironia czy też zadyszane szyderstwo Hamleta. Albo też – z przedziwną, paradoksalną mocą – przeciwnie: w tajemnicę, w krąg zbawczego i ocalającego oczekiwania, ogarniętego teraz przez ciemność, która wyszła spod ręki Boga. Tam owa „reszta”, niczym ta „z Izraela”, ulega uświęceniu i uwzniośleniu, staje się domeną proroctwa bez kresu. Ale i nadziei w namacalnej jakiejś postaci, która wyłoni się nagle zza widnokręgu i rozświetli nasz świat. Reszta bowiem – tak rozumiem przesłanie tej znakomitej książki – jest czyhaniem Boga na człowieka i człowieka na Boga. Wbrew nicości i w przewrotnym zbrataniu z nicością. Jest dobrem, które błyska wśród zimnicy, boleści, mroku, bezwstydu i w napiętnowaniu przez samotność, przez kruchą człowieczą nagość. Nie pasując zatem do świata, buntując się przeciw jego utartym drogom i wierzgając przeciw jego ościeniom, staje się jednak kęsem dobra, jakiegoś dobra. Niczym marne szkiełka z kalejdoskopu, które pozwalają przetrwać zgrozy i cierpienia dzieciństwa.

Tadeusz Sławek – urodzony w 1946 roku w Katowicach. Absolwent filologii polskiej i angielskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Związany z Uniwersytetem Śląskim nieprzerwanie od 1971 roku, rektor Uniwersytetu w latach 1996-2002. Wraz z kontrabasistą Bogdanem Mizerskim autor i wykonawca esejów na głos i kontrabas. Zajmuje się historią literatury angielskiej i amerykańskiej, literaturą porównawczą, zagadnieniami życia publicznego. Ważniejsze publikacje:Maszyna do pisania. O teorii literatury Jacquesa Derridy (wspólnie z Tadeuszem Rachwałem), U-bywać. Człowiek, świat, przyjaźń w twórczości Williama Blake’a (2001), Antygona w świecie korporacji (2002), Ujmować. Henry David Thoreau i wsponota świata (2009), NIC-owanie świata. Zdania z Szekspira (2012), U-chodzić (2015). Laureat nagrody „Lux ex Silesia” (2002), Literackiej Nagrody „Solidarności” (2003) za całokształt twórczości oraz Poznańskiej Nagrody Literackiej im. Adama Mickiewicza ( 2017). 
 
Fragment książki:

Czym jest „reszta”? Hamlet powie, że jest milczeniem, i zbyt istotna to propozycja, by do niej nie powrócić. Ale na razie zajmijmy się usunięciem przeszkód i powiedzmy, czym „reszta” nie jest. Sugestia pierwsza: nie jest tym, co odsuwamy od siebie jako nieważne, co pozostaje poza obrębem naszego zainteresowania. Mówimy sobie „nie myśl o całej reszcie”, co oznacza, że powinniśmy skupić się na wybranych, istotnych sprawach, bowiem poświęcenie uwagi innym, zaszkodziłoby naszym interesom. „Reszta” jest tu wynikiem eksluzywistycznego gestu, który wyłącza jedne sprawy, uprzywilejowując inne. Radykalniejsza interpretacja takiej rady posunęłaby się do tego, by twierdzić, że w takim razie „reszta” należy do nicości, przynajmniej postulowanej nicości, wszak byłoby lepiej, gdyby owo przeszkadzające „coś” nie istniało. Mówiąc o „reszcie” w ten sposób, życzymy jej nieistnienia, gdyż przeszkadza naszemu byciu.

„Reszta” nie jest również tym, co zostało odrzucone, skazane na żywot odpadka lub zużytej pozostałości. Nie chodzi nam o „resztki” jedzenia czy materiału. Nie jest tym, co pozostaje po dopełnieniu się pewnej okazji, co jest jakimiś porzuconymi i pozostawionymi na boku fragmentami, czymś, co jest left over. „Reszta” nie ma też nic wspólnego z tym, czego nam zbywa, i co chcielibyśmy własną decyzją narzucić innym. Gdy czynimy to w sposób arogancki sugerujemy, że jesteśmy górą, że panujemy, i z tej pozycji stać nas na miłosierne gesty, których przedmiotem jest zbędna nam już nadwyżka („weź sobie resztę” mówimy wykorzystawszy to, co było nam niezbędne). Ale może to być (gdy na przykład myślimy o napiwku) nie więcej, jak konieczny ukłon w stronę społecznego zwyczaju. „Reszta”, o której myślimy tutaj nie jest ani rzuconym komuś „ochłapem” ani resztą, „której nie trzeba”.

Oto trzy rozumienia „reszty”, które niechybnie przypominają stale o sobie: (1) reszta jako coś stojącego na przeszkodzie, zbędny hałas, zakłócenia w koncentracji; (2) reszta jako odpad, odrzut, coś, co zostało zużyte; (3) reszta jako to, co nam zbywa i bez czego możemy się obejść. Chcemy jednak od nich odejść, bowiem wszystkie one biorą się ze świadomego lub nieświadomego afirmowania stanu rzeczy. Pierwsze dlatego, że wyznacza cele wedle akceptowanej społecznie hierarchii wartości. Drugie – gdyż dostosowuje się do modelu użycia i zużycia akceptowanego przez społeczeństwo („Bierz nowe, wyrzuć stare”, czytam w reklamie). Trzecie, gdyż utwierdza model zależności i zwierzchnictwa oparty na przyjętych wzorach hierarchii społecznej. Chcielibyśmy natomiast myśleć „resztę” w inny sposób. Mówiąc najkrócej: „reszta” to właśnie to, co NIE odpowiada żadnej z tych okoliczności. Myśląc „resztę”, zdajemy sobie sprawę z tego, że „zderzamy się z tym, co nie pasuje do całej reszty”. „Reszta” = to, co nie pasuje do całej reszty.

Reszta jest więc tajemnicza. Migoczą w niej i przeświecają przez siebie dwa znaczenia. Pierwsze odnosi się do tego, co stwarza ramy naszego bytowania, wyznacza ścieżki argumentowania, wytycza utrwalone sposoby postępowania i sankcjonuje tak zwane „utarte praktyki”. Kiedy coś niepokojącego wkrada się w pole widzenia, mówimy, iż „cała reszta” (np. społeczeństwa) nie może na to przystać, lub że sprzeczne to z duchem „całej reszty” (jakiegoś ładu ekonomicznego czy politycznego). Tak pojmowana reszta nie jest w zasadzie resztą w sensie tego, co pozostaje, co niedokończone lub odrzucone; wręcz przeciwnie, ma moc legitymizacji wszystkiego i trybunalizacji poczynań niezgodnych z jej charakterem. To „zdrowa” reszta społeczeństwa decyduje o porządku rzeczy. Tak pojęta reszta nie ma nic wspólnego z peryferią czy marginesem, a przeciwnie – lokuje się w centrum, z którego kontroluje przebieg wydarzeń. Dzieło Michela Foucaulta to długi rejestr dziejów, w których wszelkie przejawy „nienormalności” zostają stopniowo „internowane” przez zdrową resztę, która oznacza nic innego, jak „wszystkich”. Drugie znaczenie reszty jest inne, antagonistyczne: teraz jest to często chaotyczny zbiór elementów, sił ścierających się między sobą, a napięcia te i spory zaczynają zagrażać całości systemu. Reszta (pojmowana jako „cała reszta”, innymi słowy „wszyscy”, „liczni”) traktuje rzeczywistość jako zrozumiałą w sposób oczywisty, to zaś zakłada brak chęci rozumienia tego, co do tak aprobowanego kształtu rzeczywistości nie pasuje. Jeśli to nie pasujące nazwać „resztą”, usprawiedliwione będzie twierdzenie, że reszta nie rozumie i nie chce rozumieć „reszty”. „W ludzkim pejzażu średniowiecza wariat był postacią zrozumiałą jako przybysz z innego świata. Obecnie rysuje się na tle zagadnienia >policyjnego<, dotyczącego porządku jednostek w osiedlu. (…) Niegdyś był przyjmowany, ponieważ przychodził skądinąd; teraz się go wyklucza, ponieważ jest właśnie tutejszy. (…) Błąka się, zaprawdę, ale już nie po drogach niesamowitej pielgrzymki, zakłóca układ porządku społecznego”. ● Ta reszta niechętnie rozumiana, to właśnie „reszta”, którą mamy na myśli w naszej próbie. „Reszta” niejako ukryta w całej „zdrowej” reszcie wszystkiego i wszystkich, dająca się zauważyć, prześwitująca, na obrzeżach. Obowiązującego porządku rzeczy „Reszta” reszty, czyli otwarcie na to, co nie pasuje, co osłabia naszą pewność siebie, a tym samym zarysowuje możliwość dobra. Może spełnić tę rolę, jeśli rozumieć „dobro” w jego pierwotnym i głębokim sensie jako to, co umożliwia życie w kształtach innych niż te, do których sprowadzają je przyjęte formy. „Reszta” byłaby więc tym, co istotnie nie mieści się w przyjętych formach, co z nich wykracza, niejako „wylewa się”, chociaż rdzennie znajduje się w samym ich wnętrzu. Możemy sobie ową „resztę” przedstawić jako to, co ukazuje się, gdy pęka gładka postać przedmiotu; przez to pęknięcie prześwituje możliwość przyjęcia przez ów przedmiot innego kształtu. Dlatego „reszta” nie da się usidlić (w) żadnej rzeczy; nie jest konkretnym przedmiotem czy pojęciem. W naszej próbie myślimy o niej jako o sile zdolnej odmienić to, co zwykłe i nadać mu pewną świetlistość. „Reszta” to dobro, czyli możliwość przeistoczenia świata. Dobro pojmowane jako greckie agaton. Agaton zaś, i to spostrzeżenie zawdzięczam Cezaremu Wodzińskiemu, nie jest „czymś – określa jedynie jak bycia bytu i jego nieskrytości”. I dalej, w konsekwencji, „rozświetla nasz świat od środka”. „Reszta”, to, co rozświetla mroki naszych utartych praktyk i tym samym otwiera nadzieję. ● Inaczej mówiąc – nie dzięki utartym praktykom, ale także nie dzięki prostemu ich odrzuceniu, lecz za sprawą ukrytej i działającej w nich „reszty” jestem dobrym człowiekiem. Inaczej patrzę na świat. „Reszta” jest sposobem bycia w świecie. Można określić ten rodzaj bycia jako pogranicze między jednostkowym a zbiorowym, akceptowanym i nieakceptowanym, włączającym i wyłączającym. Albo, jak mówi Montaigne: „między tym niskim i podłym krzątaniem, pełnym zabiegów i mozołu (ce bas et vil soing), w którym wielu ludzi grzęźnie po samą szyję, a ową głęboką i ostateczną beztroską (extreme nonchalance), dającą iść w rozsypkę, jak się znów widzi u innych (...)”. Mówi zatem Montaigne o konieczności unikania beztroski i „podłej” krzątaniny; obie bowiem prowadzą do zatracenia (à l'abandon). Pierwsza dlatego, że rozprasza naszą uwagę nieustannym ruchem od jednej rzeczy do drugiej, druga zaś przeciwnie – nadmiernie skupia uwagę, unieruchamiając nas w codziennych czynnościach. Ani jedna ani druga nie pozwalają ujawnić się „reszcie”, zakrywają ją, grzebią pod pozorami wypełniania obowiązków (soing) lub rozrywki (nonchalance). ● I tu i tam indywiduum nie znajduje platformy, na której mogłoby zaistnieć. Nonchalance rzuca je między przedmioty i zjawiska, bowiem wydaje mu się, że istnieje tylko dążąc do ich zagarnięcia i użycia (również w sensie, w jakim mówimy o „używaniu życia”). Soigne natomiast grąży indywiduum w mozole i wysiłku, które po niemal trzystu latach Marks opisze przejmująco w pierwszym tomie Kapitału. „Reszta” pozwalająca zaistnieć podmiotowi tak, by uniknął obydwóch tych pułapek jest więc krzątaniną, lecz krzątaniną troskliwą; dzięki niej nie tylko nazywam rzeczy i posługuję się nimi, ale także „słyszę” to, co zdają się one komunikować jeszcze zanim je nazwę i przypiszę własnym celom. W tej sytuacji „reszta” niejako zawieszałaby nasze językowe automatyzmy, stwarzając możliwość namysłu nad słowami, w jakich mówimy o rzeczach. Słyszę podobną nutę w tym, co Italo Calvino pisze o relacji między słowem a przedmiotem poszukując, jak to ujmuje, właściwego użycia języka pozwalającego „zbliżyć się do rzeczy (obecnych lub nieobecnych) z rozwagą, ostrożnością i skupieniem, z szacunkiem wobec tego, co rzeczy (obecne lub nieobecne) komunikują bez słów”. To właśnie dokonuje się, gdy „reszta” dochodzi do głosu: mówię z rozwagą i skupieniem z szacunkiem dla świata. Za sprawą „reszty” i jej głosem. ● Mówię z rozwagą i skupieniem, to znaczy nie jako ten czy inny funkcjonariusz zawodu (czyż nie przyjmuje się, że miarą profesjonalizmu jest biegłość w posługiwaniu się zawodowym żargonem, nawet jeśli sprawa wrażenie, że jej użycie jest niefrasobliwe i nierozważne?), lecz jako indywiduum. Wtedy głos i tonacja tego indywiduum daje się wysłyszeć nawet w fachowych terminach, nazwach instrumentów, jednostek chorobowych, definicji pojęć itp.. Dlatego słusznie zapewne jest mówić, że gdy „reszta” dochodzi do głosu, wtedy kontakt i komunikowanie się z ludźmi stają się istotnie znaczące. „Reszta” swą tonacją de-tonuje neutralne i zimne brzmienia ściśle profesjonalnego dyskursu. Ponieważ wówczas indywiduum lepiej rządzi się sobą, lub nawet drastyczniej: ponieważ wtedy indywiduum po raz pierwszy rządzi się sobą zrzucając językowe automatyzmy i biurokratyczne kategorie, lepiej przygotowuje się do swych społecznych obowiązków i relacji. Opisał to drobiazgowo H.D. Thoreau w studium egzystencjalnego eksperymentu, lub (posługując się mową Montaigne'a) w swej egzystencjalnej próbie, jaką jest Walden: niepowtarzalne zgłębianie samotności jako niezbędnego elementu doskonalenia ludzkiego instynktu społecznego. Nie dziwi zatem zatem, że cytowany esej Montaigne opatrzył tytułem O samotności. „Reszta” to moment społecznej samotności lub samotnie przeżywanej społeczności, z dala od zgiełku partyjnego jazgotu i ideologicznej zapalczywości. Tak też jest i u samego Montaigne'a: „Nie o to już trzeba dbać, aby świat mówił o was, ale o to, jak wy sami macie przemawiać do siebie. Cofnijcie się w siebie (Retirez vous en vous); ale przygotujcie się wprzódy na swoje przyjęcie; szaleństwem byłoby zawierzyć się samemu sobie, jeśli nie umiecie się rządzić (si vous ne vous sçauez gouuerner)” (P,1.345). ● Tak pojęta „reszta” staje się siłą zdolną do nie tylko teoretycznego, ale i praktycznego tworzenia obrazu społeczności opartej o niezawodną solidarność będącą czymś innym niż formalne zrzeszanie się pracowników czy pracodawców. Teraz moglibyśmy powiedzieć o „reszcie” to, co Bronisław Baczko mówi o samotności, którą Jan Jakub Rousseau przeżywa jako podstawowy żywioł egzystencjalny. Jest to jednak, oddajmy głos filozofowi, samotność, „którą rodziła tęsknota za rzeczywistą solidarnością ze światem i innymi ludźmi. Samotność była drogą docierania do wartości, w których mogłaby być ugruntowana taka wspólnota i solidarność”. „Reszta” jako tęsknota za solidarnością ze światem staje się nigdy nie gasnącą (choć skutecznie tłumioną przez mechanizmy świata) siłą łączącą indywiduum ze społeczeństwem. W chwili skrajnego opuszczenia, znów słuchamy Bronisława Baczki, zerwania kontaktu ze światem Rousseau kreśli swoje Uwagi o rządzie polskim, „i nigdy nie dochodzi do pełniejszego wyrazu aspiracja Jana Jakuba do egzystowania jako element całości ponadindywidualnej, jako cząstka partycypująca w powszechnym ładzie moralnym, niż właśnie w szczególnych chwilach ekstaz rodzonych przez samotność”. To „reszcie” indywiduum zawdzięcza „ekstazę” uczestnictwa w ponadindywidualnym bycie ponad zwykłymi mechanistycznymi relacjami właściwym społeczeństwu. Aby mądrze cofnąć (Retirez vous en vous) się w siebie, trzeba umieć się rządzić (vous sçauez gouuerner). ● Montaigne wieńczy próbę poświęconą samotności przywołując w sukurs wyobraźnię. To wyobraźnia jest jednym ze źródeł siły nadającej inny bieg naszemu życiu, bieg, który zawdzięczamy „reszcie”. Nie mówimy jednak o wyobrażaniu sobie czegokolwiek, powoływaniu do życia bytów nieistniejących, wywoływaniu efektów siłą imaginacji. Tych wyczynów wyobraźni Montaigne pragnie uniknąć. Przyznając się do uległości wobec działania wyobraźni, od razu zastrzega się, że cała jego sztuka „zmierza do tego, aby się jej umknąć” (P,1.217). Gdy mówimy o wyobraźni jako o źródle siły „reszty” nie mamy na myśli, paradoksalnie, jej mocy mnożenia bytów, lecz przeciwnie – raczej hamowania ich tworzenia. Wyobraźnia, którą myśli Montaigne, a którą wpisujemy w naszej skromnej „próbie” w pojęcie „reszty”, oddziałuje przez wyobcowanie nas z naszych przyzwyczajeń wtapiających nas w ustalony porządek rzeczy i tym samym uniemożliwiających zdystansowaną obserwację własnego działania. Moc wyobraźni polega na stworzeniu płaszczyzny, z której moglibyśmy ocenić własne postępowanie inaczej niż tylko wedle wzorca instruującego nas, że tak się postępuje.