Cantus

Przypominamy tom Cantus Jana Polkowskiego opublikowany w oficynie a5. 

O książce pisał w Przekroju Tadeusz Nyczek: Niespodzianka końca dekady: Jan Polkowski redivivus! Po prawie 20 latach milczenia, kiedy już się wydawało, że porzucił poezję raz na zawsze… (…) Tymczasem „Cantus-” (wydawnictwo a5) to powrót od razu na najwyższym tonie, z fanfarami, żadne tam ostrożne pukanie do drzwi, czy aby ktoś mnie jeszcze pamięta i czy mogę wejść. (…). „Cantus” jest z powrotem mocny, twardy i gęsty, pełen wizyjnych obrazów malowanych pewną ręką kogoś, kto patrzy na świat już nie z perspektywy młodego, rozpalonego gniewem wojownika, ale doświadczonego uczestnika kilku epok, które naznaczyły jego życie nieusuwalnymi bliznami. Polkowski próbuje tu różnych głosów, różnych tonów, od lirycznego westchnienia po poemat. Nie boi się patosu i wielkich słów, wplata „głosy pożyczone” – własne przekłady parafrazy kilku ulubionych poetów rosyjskich, Ajgiego, Bunina, Tiutczewa. Niewielu jest poetów-, którzy poważyliby się napisać dzisiaj takie zdania: „Umarł diabelski wiek. Nie będzie zadośćuczynienia. Pokolenia/przesypują się przez dłonie kapłanów/nicości, przez nasiąkniętą śmiercią/klawiaturę Bacha./Żaden alfabet nie ma w sobie dość sił by przebaczać./Inaczej niż pięciolinie i niepodległe/nuty.//W drodze. Przez niewinny zmierzch. Z Ojczyzny do Ojczyzny,/z nieistnienia w niemy szept drutów i listów zbezczeszczonych/przez zmęczonego cenzora. Z wagonów towarowych do cudzych/miast, z piasków Kazachstanu pod czyste niebo Palestyny,/z obczyzny donikąd. Ze świętych miejsc do świętych książek./Majestatycznie, w blasku złotych trąbek, z feretronami,/z podniesionymi sztandarami/lecą żurawie./Milczą obłoki./Lecą żurawie”. Z ostatniej dekady pamiętam tylko trzy tak gęste i bogate tomy: „Chirurgiczną precyzję” Barańczaka-, „Kamień, szron” Krynickiego i „Po tęczy” Sosnowskiego-. „Cantus” jest czwarty.