Aż trudno w to uwierzyć. Poeta – kontestator, autor słynnej „Książeczki wojskowej” Antoni Pawlak kończy dzisiaj 62 rok życia.
Ten doniosły fakt postanowiliśmy uczcić przypomnieniem jego poematu ” I śmierć, wiele śmierci…”, którego publikacja w 3 numerze podziemnego kwartalnika „Puls” w roku 1978, ujawniła u niektórych ówczesnych opozycjonistów skłonności co najmniej cenzorskie. Autor poematu w rozmowie z Mirosławem Spychalskim tak to wspomina:
Ja to napisałem będąc w wojsku. Jednym z powodów było to, że umarła moja dziewczyna. Znaczy, jak ja to pisałem, to ona umierała dopiero, ale nieważne… I nawet specjalnie nie myślałem o publikacji , dlatego że zdawałem sobie sprawę, że to jest niezwykle ostre obyczajowo. Do tego, żeby to opublikować w „Pulsie”, namówiła mnie jedna z dziewcząt, która kręciła się przy „Pulsie”. Tylko nie pytaj, jak się nazywała, bo zapomniałem… Zgodziłem się, Jacek Bierezin się zgodził, też nie bardzo wiedząc, w co wchodzi. A jak to się ukazało, to zaczęła się gigantyczna awantura na wielu poziomach. Bo tak. Najpierw zaczęli sprzedawać ten numer w niektórych punktach sprzedaży – na przykład wiem na pewno, że na KUL-u w Lublinie tak sprzedawano – z wyrwanymi stronami. Mój poemat po prostu nie istniał. Potem opowiadał mi Adam Michnik, że na zebraniu KOR-u pan profesor Rybicki, oburzony, zażądał, żeby „Puls” zamknąć za ten poemat. I dopiero Staszek Barańczak mu wytłumaczył że „panie profesorze, jednak nie po to walczymy z cenzurą, żeby coś zamykać za to, że jakieś tam rzeczy opublikowali”. Potem opowiadał mi Woroszylski, że mieli wydrukować w jakimś szwedzkim piśmie czy londyńskim, już nie pamiętam… ale jak dotarł do nich „Puls” to stwierdzili, że… no, lepiej być ostrożnym w stosunku do poetów z kraju, bo kij wie, co strzeli im do głowy i co następnego napiszą. Ukoronowania tego były dwa: najpierw w stanie wojennym, w „Trybunie Ludu” , jakiś tam przydupas partyjny opublikował tekst, gdzie nazwał mnie Michaliną Wisłocką dla małolatów. Bardzo mi się to spodobało, zważywszy, że w tym tekście było głównie o dwóch poetach: to znaczy o mnie i o Czesławie Miłoszu. To zawsze miłe jest. A już kwintesencją było to, że rok albo dwa lata temu ukazał się taki zbiorowy numer… wybór z wielu numerów „Pulsu”. To zrobili koledzy z Łodzi. I – jak twierdzą przez błąd – mój poemat tam jest, ale… w spisie treści go nie ma.
I śmierć, wiele śmierci
Death, many deaths I’ll sing
Walt Whitman
1
za chwilę śliski parapet
odskoczy w tył
spoglądam na ruiny
które parę dni temu
były miastem
spoglądam na cienką listwę ulicy
pełną porzuconych w panice
samochodów
próbuję przypomnieć sobie
skąd się tutaj wziąłem
właśnie tu
kilka pięter nad zapomnianą ulicą
w bezruchu powietrza
w przytłaczającej ciszy poranka
co mnie do tego skłoniło
co tutaj przyniosło
i dlaczego akurat mnie
przecież mówiono że jestem
dzieckiem szczęścia
że moje życie to nieustające
pasmo powodzenia a tu
kurczy się nagle do odległości
kilku pięter
dlaczego raptem
opuściła mnie intuicja która
pozwalała wyjść z każdej opresji
mogłem przecież niczym liść
przebity kolorem jesieni
dać się unieść pierwszej fali uciekinierów
pierwszemu podmuchowi histerii i z niepokojem
tropić ślady tragedii
na pustych płachtach gazet
śledzić katastroficzne reportaże
na ciepłym ekranie telewizora
2
pamiętam jak podeszłaś do mnie
bez słowa sprowadzając na brzeg morza
ujęłaś moją dłoń i szepnęłaś
tak cicho że słowa ledwie przebijały się
przez szczelny płaszcz nocy:
Będę nazywała cię Kefas
bowiem znaczy to skała
a ja potrzebuję opoki na której
mogłabym zbudować moją miłość
potrzebuję mocnego oparcia właśnie teraz
kiedy przestaję rozumieć to wszystko
co mnie otacza i nawet
litery dobrze znanych książek
zmieniają się w nieczytelne hieroglify
zostawiłem wszystko
i poszedłem za tobą
pełen ślepej ufności
wiary że tak właśnie trzeba
a było to gdy na naszych oczach
tuż pod przykryciem powiek
umierał Sopot (drugie miasto którego śmierć
widziałem z bliska) ludzie
porzucali dobytek i uciekali
do pobliskiego Gdańska lub dalej w głąb kraju
skrzynki pocztowe odmawiały
modlitwy milczenia
wstrzymane pociągi blokowały dworzec
przestały dochodzić codzienne gazety
a nikt nie potrafił już
samodzielnie myśleć
ostatnie grupy uciekinierów
opuszczały miasto
w zastygłe okna kamienic
zaglądała śmierć
snuliśmy się sennie pośród
opustoszałych ulic których spokój
zakłócały nieliczne stadka emerytów
im jednym było naprawdę wszystko jedno
wiedzieli że jest za późno
aby rozpoczynać wszystko od nowa
wśród obojętnych sąsiadów
i obcych sklepów innego miasta
kiedy byliśmy zmęczeni
wędrówką i ścigającym w ciszy echem
własnych kroków
zaproponowałaś by schronić się
w jednym z porzuconych mieszkań
— to może być nasza jedyna szansa na miłość
właśnie tu i teraz
w majestacie końca j a k i e g o ś świata
u kresu c z y j e j ś drogi
kiedy wszystkie uczucia nabierają kontrastu
stają się głębsze
to szansa by przeżyć
najwspanialszą rzecz w świecie
i nie powinniśmy się tego wyrzekać
choćby przyszło zapłacić
najwyższą cenę
weszliśmy ufnie w obce wnętrze
najbliższej kamienicy
pamiętam zagracony pokój
pełen zniszczonych mebli
starych ubrań
i cudzego zapachu który
był tak intensywny że w pierwszych chwilach
nasze słowa rozbijały się
O pulsujący w powietrzu
rytm czyjegoś życia
byliśmy tam przez czterdzieści dni
O czterdzieści nocy
kuszeni przez śmierć
czyhającą za oknami
i z drugiej strony lustra
dopóki nie przestała działać elektrownia
towarzyszyło nam radio
co dzień podając komunikaty
O stanie miasta
serwis informacyjny ze świata
notowania tabeli ekstraklasy
I listy przebojów
po jego nagłej agonii
po krótkim rzężeniu głośnika
zostaliśmy sami dla siebie
w tym mieszkaniu
w mieście któremu
z wolna zamierał puls
na spokojną toń nocy
na leniwy strumień dnia
wypływaliśmy cicho arką wielkiego łóżka
3
stoisz przede mną ubrana tylko
w zwiewną suknię słów i gestów
godzinami głaszczę twoje małe piersi
z twardniejącymi guzikami sutek
aby potem zejść niżej
jeszcze niżej
w gęstwę włosów aż do miejsca
niezgłębionej tajemnicy
z którego kiedyś przyszedłem
gdzie wracam ilekroć
pragnę być znowu szczęśliwym
oto mój penis
powierzam ci go z ufnością
wiem że lubisz trzymać go w dłoniach
patrzeć jak budzi się w nich
jak powoli dźwiga się w górę
w twoich małych palcach staje się
kwiatem rozkwitającym (gdy
zrobisz kilka ruchów ręką
wyrzuci z siebie
białe ziarno życia) staje się
statkiem kosmicznym
startującym w bezkres
twojego kosmosu
łodzią podwodną badającą
nieznane głębie
mostem (w)zwodzonym pomiędzy
przylądkami dobrej nadziei
naszych ciał
kiedy wchodzę w ciebie najgłębiej
jak tylko mogę i stajemy się
jednym ciałem
kiedy czuję wokoło łączącego nas penisa
ciepło i miękkość których
nie potrafię nazwać a twoje nogi
oplatają mnie mocno
kiedy zamykasz oczy i coś w nas
zmusza uległe ciała
do coraz większego pośpiechu
kiedy będąc u szczytu wlewam się
w ciebie cały aby po chwili
zsunąć się na bok
kiedy zmęczeni patrzymy sobie w oczy
uśmiechając się na widok
własnych spoconych ciał
albo
gdy z głową wtuloną w twoje uda
próbuję sięgnąć
aż do bólu języka w rozchylające się
przede mną drugie wargi
i czuję że zaczynasz się wić
wymawiając w jęku moje nowe imię
aż po kilku drgnięciach
nieruchomiejesz
albo
kiedy trzymasz go lekko w palcach
bawiąc się patrzysz
jak pęcznieje i zmienia barwę
z uśmiechem bierzesz w szeroko rozchylone usta
gdy czuję na nim delikatny
dotyk języka i lekkie ssanie
gdy wchodzi głębiej aż do gardła
i mam dreszcze w koniuszkach palców
kiedy potrafię już tylko wyszeptać
szybciej szybciej
przy wciąż gwałtowniejącym oddechu
by za chwilę odczuć ulgę
wielkie kojące uspokojenie
popatrz masz na policzku
białe krople; to mogły być nasze dzieci
albo
gdy śpisz wtulona w moje ramię
i na próżno oczekując snu wpatruję się
w twoją spokojną twarz
dotykam uszu i sutek
gładzę twoje ciało i włosy
i to dopiero pozwala mi zasnąć
lub każe zbudzić cię by raz jeszcze
przeżyć pełnię nagłego wyładowania
wtedy dopiero zaczynam rozumieć
co kazało mi iść za tobą
bez słowa protestu
bez chwili wahania
4
dlaczego nie napisałeś dla mnie żadnego wiersza
ostatecznie to ja przypomniałam ci
dawno zapomniane słowa czułości których obiecywałeś
sobie już nigdy nie wypowiedzieć
a teraz masz ich pełne usta
wylewają się z ciebie jakbyś
posiadał ich w nadmiarze przez
zbyt długie milczenie
5
czterdziestego pierwszego dnia wczesnym rankiem
obudziłem się sam
w pustym pokoju
w opuszczonym mieście
na topniejącym śniegu pościeli
leżał kwit z pralni
jedyny mój trop
milcząca gwiazda za którą
musiałem podążyć chcąc
raz jeszcze przypomnieć sobie
kolor twoich oczu
błądząc wśród jednakowych bloków osiedla
z trudem odnalazłem budynek pralni
podałem kwit uśmiechniętej kobiecie której imię
także rozpoczynało się na literę A
— proszę za mną — powiedziała
biorąc mnie za rękę
mijaliśmy składy brudnej bielizny
hangary gdzie wielkie pralki
zmywały z pościeli brud nóg
pot nerwowych nocy
kobiecą krew pierwszą i ostatnią
krople snów młodych mężczyzn
zasypiających z penisem w dłoni
(nie potrafiłem wytłumaczyć sobie skąd
czynna pralnia w dogorywającym mieście
co wprawia w ruch wielkie pralki
odkąd wyłączono prąd
i co wreszcie tu robi ta kobieta
dlaczego co chwila zakwita uśmiechem
skoro dusi nas śmierć
której okruchy zamarzają
w naszych oddechach
czy ten nierealny obraz jest jeszcze jawą
wszak mogłem niepostrzeżenie
przekroczyć szlaban snu mogłem
być już po drugiej stronie lustra)
zeszliśmy w podziemia
krążyliśmy nie kończącym się labiryntem
korytarzy wśród stert świeżo upranej bielizny
przerażały mnie nasze chybotliwe cienie
ciemne czeluście tajemniczych odnóg
a także świadomość że nie potrafię
odnaleźć powrotnej drogi
widząc to kobieta uśmiechnęła się
dając do zrozumienia
że zbliża się kres wędrówki
nagle zauważyłem w jej dłoniach
kłębek rozwijających się nici
co nasunęło mi skojarzenia
z mitologią grecką a także
niepokojącą myśl że za następnym
załomem korytarza
czeka mnie decydująca próba
sił lub nerwów
i właśnie gdy nabierałem przekonania
że nigdy nie wydostanę się z podziemi
dotarliśmy do wielkiego pomieszczenia
gdzie wyrastał ofiarny stos
bielizny przykryty białym całunem
prześcieradła moja przewodniczka
odrzuciła zasłonę
— oto pańska bielizna —
na szczycie leżał trup nagiej dziewczyny;
to byłaś ty — Anno
6
powietrzem targnęła seria detonacji
z litości
z obawy przed epidemią
podano miastu zastrzyk
dobrej śmierci
i eutanazji
7
stoję na parapecie czwartego piętra
jedynej ocalałej kamienicy
miasto nie żyje od paru godzin
obserwuję jego stygnące ciało
rozrzucone kończyny ulic
bliznę po nieudanej operacji mola
kikuty domów
puste oczodoły okien
a więc tak wygląda śmierć
czy jeśli popłynę w dół
albo
jeśli ziemia zacznie zbliżać się
z niewiarygodną szybkością
spadającego ciała
i mózg mój rozpryśnie
tajemniczą mapą o deptany
niegdyś setkami stóp bruk
czy wyjdzie z zaułka
z bramy
cienia drzewa
i znajomym głosem szepnie
pochylając się nad moim nieruchomym ciałem
pochylając się nad zimnym ciałem miasta
„tobie mówię wstań”
sierpień-grudzień 1976
Antoni Pawlak (1952)
W 1972 został skazany na karę 1 roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na trzyletni okres próby za kolportaż ulotek wzywających do bojkotu wyborów do Sejmu PRL. Współpracował z redakcjami pism drugiego obiegu, był też członkiem redakcji kwartalnika „Puls”. W sierpniu 1980 uczestniczył w strajku w Stoczni Gdańskiej, Po wprowadzeniu stanu wojennego internowano go na okres od grudnia 1981 do lipca 1982. Po zwolnieniu nadal współpracował z wydawnictwami podziemnymi.
Jest autorem około 20 książek poetyckich. W 1983 otrzymał Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, a w 2009 –Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. W 2011 został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Obecnie jest rzecznikiem Prezydenta Gdańska
Jedna myśl na temat “„Pornograficzny” poemat Antoniego Pawlaka”
Możliwość komentowania jest wyłączona.