Piotr Kępiński pisze o litewskim filmie dokumentalnym o Czesławie Miłoszu – „Mój wiek”
TVP Kultura, po okresie wielkiej posuchy, wyemitowała nareszcie ciekawy film dokumentalny, i do tego premierę. Z okazji dziesiątej rocznicy śmierci Czesława Miłosza mogliśmy zobaczyć słynny już „Mój wiek” litewskiego reżysera Juozasa Javaitisa. Tytuł oczywiście Javaitis zapożyczył z „Pamiętnika mówionego” Aleksandra Wata. Ten cykl fascynujących rozmów nagrał Miłosz z Watem w roku 1965, spisany jednak został wiele lat później przez Olę Watową, po śmierci poety a wydany w Londynie w roku 1977.
Ta spowiedź wybitnego artysty, niemniej przejmująca niż wyznania Sołżenicyna i Italo Calvino, dzisiaj już niezasłużenie zapomniana, odkrywa prawdziwą twarz zarówno totalitaryzmu, życia więziennego, jak i życia literackiego w czasach o których chcielibyśmy już dzisiaj nie pamiętać.
Javaitis, celowo ów tytuł przypomina, nie chcąc zapewne biografii obu poetów ze sobą zestawiać, a dać sygnał, że zależy mu na tle zdecydowanie szerszym niż polskie czy litewskie. I trzeba przyznać, że również z tego powodu, jego trzygodzinny film, uznany przez Związek Kinematografii Litwy za najlepszy film roku (dokument miał premierę na Litwie w grudniu 2011 roku) ogląda się doskonale. Przyczepiłbym się może tylko do emfatycznych recytacji wierszy Miłosza, ciężko znoszę pastelowe i wystylizowane krajobrazy z dzieciństwa (choć dadzą się one obronić merytorycznie), wybór wierszy z mojego punktu widzenia też mógłby być ciekawszy (ale to marudzenie człowieka, który Miłosza rozpoznał bardzo wcześnie i ma swoje ulubione „kawałki”).
Zatem to absolutne drobiazgi. Resztę tworzą bowiem arcyciekawe wypowiedzi przyjaciół, krytyków, wydawców i poetów, którzy, z reguły, Miłosza dobrze znali.
W Polsce podobnych dokumentów powstało całkiem dużo. A więc, niektóre anegdoty, opowieści i definicje znamy już na pamięć – jak chociażby świetną historię opowiedzianą przez samego poetę o pewnym księdzu, który nie cierpiał zachowania młodego Czesława na lekcjach a nawet wyprosił go kiedyś z klasy za to, że miał „nieprzyzwoity wyraz twarzy”. Niemniej jednak w dokumencie Javaitisa widzimy, na przykład ,Miłosza czytającego swoje wiersze po litewsku – i to całkiem zgrabnie, jak się zdaje. Słuchamy człowieka, który przeżył cały wiek, będąc uwikłany nie tylko w relacje polsko-litewskie ale także socjalistyczno-komunistyczne czy też emigracyjno-krajowe.
Ale czy, jak to akcentowali niektórzy recenzenci, litewski reżyser opowiedział historię życia Miłosza tylko z litewskiego punktu widzenia? Mam pewne wątpliwości. Bo to chyba jednak niemożliwe. Zbyt łatwy to greps dziennikarski, by go uczciwie udowodnić. I nie takie chyba było zamierzenie autora.
Jak mówi w dokumencie Jerzy Illg, Miłosz to kontynent a kontynenty jak doskonale wiemy, nie mają flag ani jednego języka. Nie da się zatem autora „Doliny Issy” wpasować w pasującego nam ramy, bo za chwilę zobaczymy jak nam pokazuje język, jak na słynnej fotografii z Kisielem. Nie ma sensu również idealizować jego biografii, bo wszystkie możliwe niuanse i półcienie wydobył już Andrzej Franaszek w swojej świetnej biografii. I może dlatego zabrakło mi w tym filmie opowieści np. o skomplikowanej historii ojca Miłosza, który brał przecież udział w spisku wymierzonym we władze w Kownie a unicestwionym przez ówczesny litewski wywiad. Porównywanie biografii Miłosza do biografii Mickiewicza też chyba już za bardzo oklepane. O wiele ciekawsze są przecież jego relacje, chociażby z Iwaszkiewiczem.
Ale już opowieści Miłosza o Wilnie – wciągające. Miłosz opowiada z diabelskim uśmiechem: miasto zobaczyłem w 1914 roku, zajechaliśmy do domu Romerów na Bakszcie – tam w czasach Mickiewicza mieściła się loża masońska. A jak głosi legenda mieszkał tam również Bazyliszek.
Jak pisał A.H. Kirkor w swoim przewodniku po Wilnie wydanym w roku 1880 (druga edycja): „W Wilnie Bazyliszek wzrokiem każdego przechodzącego zabijał, bo nikt tego wzroku wytrzymać nie zdołał. Ale u nas nie trzeba było Krakusa dla zwalczenia potworu. U nas znalazł się śmiałek, który wszedł do jaskini trzymając przed sobą duże zwierciadło, a Bazyliszek postrzegłszy swój obraz, własnym wzrokiem rażony, padł trupem.”
W tym jednym zdaniu kryje się zarówno ironia, dystans, eschatologia i przeznaczenie. Żadnego taniego sentymentalizmu. Dla Miłosza wszystko znaczyło. Każde zdanie, każde stwierdzenie. Nawet w pozornie banalnym określeniu Wilna: „to była możliwość szczęścia” kryje się przecież sens nieoczywisty.
I każdy ów sens Miłosza przekracza granice i nie jest z gruntu ani arcypolski ani arcylitewski. Jest po prostu mistrzowski.
A że Miłosz miał szczęście do przyjaciół możemy słuchać wywodów m.in. Roberta Hassa, Natalii Gorbaniewskiej (jego przyjaciółki i tłumaczki), Tomasa Venclovy, Marka Dannera, Agnieszki Kosińskiej i Andrzeja Franaszka.
Na razie widzowie polscy mogli zobaczyć pierwszą część filmu Javaitisa. Ale w najbliższą sobotę (16 sierpnia) TVP Kultura o godz. 13.15 zaprezentuje drugą odsłonę.
Inny nowy dokument o polskim Nobliście – „Miłosz” Katarzyny Gondek – który miał premierę 4 sierpnia w TVP2, też będzie można zobaczyć we wtorek 19 sierpnia o 13:50.
(blog Piotra Kępińskiego na new.org.pl)