Paweł Brzeżek o poezji Grzegorza Kwiatkowskiego
Tak jak życie w swoim sednie jest głównie umieraniem, tak sztuka (poezja), jako jeden z wytworów życiowej aktywności, jest obrazem tego sedna – a więc obrazem śmierci. Inaczej być nie może w sytuacji, kiedy każdy element rzeczywistości wytworzonej przez człowieka jest zbudowany na jego obraz i podobieństwo: a więc naznaczony stygmatami początku i końca.
Człowiek i jego wytwory mają charakter liniowy (od punktu w czasie i przestrzeni, w którym się zaczyna historia każdego z nich z osobna, do punktu finalnego), wypadając tym samym na tle cyklicznego porządku świata i natury szokująco żałośnie. Twórczość Grzegorza Kwiatkowskiego osłabia w czytelniku skłonność do samozachwytu i samouwielbienia, otwierając tym samym drzwi do spojrzenia na życie, jako przypadek, mutację. Autor ustawia się w ten sposób w opozycji do kultury nastawionej na hipnotyzowanie ludzi wizją szczęścia, orgazmów, pięknego ciała, życiowego i zawodowego sukcesu.
Życie i śmierć w jego wierszach nie mają wymiaru cyklicznego. Ludzie jako materia, jako zwierzęta, odradzają się wprawdzie w kolejnych pokoleniach, płodzą się i przepoczwarzają w coraz to nowe demograficzne niże i wyże. Ale nie demografia jest przedmiotem zainteresowania tej poezji, a metafizyka. Skoro jednak nie ma duszy (a w poezji Grzegorza Kwiatkowskiego dusza nie znajduje dla siebie miejsca, nie jest brana pod uwagę lub zwyczajnie przemilczana), jedynym „nośnikiem” człowieczeństwa jest materialna psychika, naznaczona piętnem przeżyć, wspomnieniami, pamięcią bliskich ludzi, doświadczeń, etc.
Człowiek jest kreacją jednorazową. Równocześnie jednak również masową. Tworzy to sytuację, w której na świecie funkcjonują równocześnie miliardy jednorazowych, przypadkowo ukształtowanych istot, które noszą swój własny zapis psychologiczny, własną, jednorazową narrację. Nie są ani wyjątkowi, ani niepowtarzalni – istnieje bowiem ograniczona ilość kombinacji, tak jak w gruncie rzeczy ograniczona jest ilość połączeń między atomami, związkami chemicznymi, genami.
Grzegorz Kwiatkowski oddaje głos przypadkowym bohaterom. Wydawać by się mogło, że nie ma w tym wyborze żadnego klucza. Ale przecież – właśnie ta przypadkowość jest tutaj kluczem dobranym najstaranniej. Bo celem tych badań jest „znakowanie próbek”. Nie ma przecież znaczenia skąd mikrobiolog pobierze materiał do analizy – bakteryjna flora, którą przebada, pomimo, że składa się z miliardów nieco różniących się od siebie egzemplarzy, ostatecznie przecież i tak jest przyczyną tej samej, interesującej dla badacza choroby. A Kwiatkowski zainteresowany jest właśnie ludźmi. Ich życiem, cierpieniem, wreszcie śmiercią. W tych swoich badaniach znacząco często oscyluje między wstrętem, odrazą, a fascynacją, empatią i typowo humanistycznym zrozumieniem. I tutaj dalej świetnie pasuje porównanie go do ekscentrycznego naukowca, który kocha swoje śmiercionośne bakterie i poświęca im cały swój czas i uwagę.
Człowiek-nowotwór
Chaotyczna mutacja, funkcjonowanie ludzkich kreatur, dziwadeł, ludzi zniekształconych psychicznie i fizycznie, to jeden z głównych tematów w poezji Kwiatkowskiego. Bohaterowie tych utworów są kalecy, słabi, skazani na porażkę. Lepiej byłoby, żeby się nigdy nie urodzili. Ale żyją. Głównie po to, żeby przekazać swój materiał genetyczny dalej, pomimo tego, że w tym materiale zakodowana jest zawsze śmierć. I wydaje się, że ich jedynym celem życiowym jest napisanie dla siebie jakiegoś epitafium, które w pozostałych wśród żywych osobnikach osłabiać będzie wolę życia. I te epitafia kolekcjonuje Kwiatkowski niczym trofea na ścianie w domu myśliwego. Pod tym względem najbardziej charakterystyczny jest najnowszy tomik Kwiatkowskiego, który przypomina bardzo Spoon River Anthology Edgara Lee Mastersa (zekranizowaną swojego czasu przez Teatr Telewizji, pt. Umarli ze Spoon River), w którym zmarli obywatele małego miasteczka tworzą wspólnie przesłanie o bezsensowności życia.
„Non omnis…?”
Ale te refleksje byłyby niekompletne, gdyby poeta nie odniósł się do jednego z najważniejszych miraży człowieka twórczego. Topos „nie wszystek umrę” musi pobrzmiewać w utworach o śmiertelności. Podmiot liryczny musi się do tej ewentualności jakoś ustosunkować. I nie ma tutaj dobrej nowiny. Poezja nie ratuje od umierania. Głównie tom „Eine kleine Todesmusik” rozprawia się z tym złudzeniem. Okazuje się, że poezja sama w sobie jest śmiercią. Wiersze utrwalają elementy rzeczywistości, „zamrażając je”, czynią z nich martwe eksponaty. Kwiatkowski próbuje walczyć z tym faktem: nie może „żywcem” wcielić świata do swojej poezji, ale nie zgadza się na wcielanie do poezji rzeczywistości już martwej. Poniósłby wtedy podwójną porażkę:
„dużo gadaniny za dużo gadaniny
za mało świeżego powietrza
za dużo lektur
za dużo gadaniny
za mało czułości
za mało konfrontacji z miastem
[…]
wykąpać się w rzece
którą mamy pod oknem
wyskoczyć z okna
i wykąpać się w rzece
którą mamy pod oknem”.
(„Rzeka”)
Z tego wynika zainteresowanie człowiekiem pojedynczym, pojedynczą, konkretną historią. Cyrk osobliwości wydaje się być bardziej przystający do prawdziwej, „żyjącej” rzeczywistości, niż pochód bohaterów wyciętych z „żurnala”, z kart powieści, w których wszystko jest na swoim miejscu:
bohaterowie powieści poszli do krawca gdzie odebrali suknie i garnitury
później udali się na podmiejski cmentarz i wybrali miejsce pochówku
po powrocie do domu wychylili kieliszki z trucizną
i cierpliwie wyczekiwali na Eine Kleine Nachtmusik
a ty szary zmęczony i brzydki
wpadniesz pod rozpędzone auto
a twej śmierci przygrywać będą
turbiny klaksony i tłoki
(„music music”)
Szczerość
Kiedy czyta się te wiersze, instynktownie szuka się w nich jakiejś maski, pozy. To by wiele ułatwiało. Zapewniłoby komfort psychiczny w kontakcie z nieprzyjemnymi refleksjami. Kiedy jednak nic takiego nie znajdujemy, uwaga koncentruje się na ostatniej desce ratunku każdego krytyka-amatora, czyli biografii. Poeta młody – skąd więc tyle pesymizmu w jego poezji? (skoro w jego debiutanckim tomiku umieścił wiersz BBC News: „surrealiści pisząc o różowych fantasmagoriach/ w malignie tworząc kaligramy/ mieli jeszcze w oczach/gaz bojowy z pól Verdun/ a my co najwyżej/ migawki z BBC News/i filmy ze wspomnieniami/ podstarzałych i wzruszonych/ więźniów obozu Dachau”). Ale to wszystko nie daje żadnego rezultatu. Bo w poezji Grzegorza Kwiatkowskiego prawie nie ma Grzegorza Kwiatkowskiego – Autora. Nie ma tutaj śliskiego autobiografizmu, lepkiej autoterapii, podejrzanego lansowania własnego egotyzmu. Zamiast tego mamy tylko jeden, chociaż najważniejszy zabieg stylistyczny. Maskę obiektywności. Zabieg ten zastosowany jest bardzo skutecznie. Bo pomimo, że każdy świadomy czytelnik wie i nie zapomina, że cały ten świat, wszystkie te głosy, to głos jednego, nadrzędnego podmiotu lirycznego, to dzieło jednego autora, który kreuje jedną, spójną wizję świata (a skoro wizję, to musi być ona subiektywna), dajemy się oszukiwać i czytamy te wiersze, jak dzieło antropologa, który prezentuje przykładowe egzemplarze, ilustrujące życie (seksualne) dzikich (nomen omen – Kwiatkowskiemu jakoś do Malinowskiego blisko i jakby po drodze). W tej poezji wszystko jest więc szczere – tak szczere, jak szczery może być wynik naukowego badania, lub laboratoryjnej analizy: „Nie mam dobrych wiadomości. Żyje Pan i nic nie da się na to poradzić – musi Pan umrzeć, a wcześniej cierpieć, żyjąc”. Diagnoza jest ostateczna. Nie ma ratunku.
Ta maska obiektywizmu jakoś szczególnie dobrze koresponduje z typową dla autora oszczędnością stylistyczną. Pozwala na budowanie narracji tematycznie nierzadko ocierającej się o patos, ale równocześnie pozbawionej pompatyczności. Bohaterowie mówią po swojemu, pozwalamy im na to, dzięki czemu podmiot może nam powiedzieć wszystko to, co chce i jak chce. Jednocześnie jednak nie należy tej zgrzebności stylistycznej kojarzyć z warsztatem twórczym w ogóle. Bowiem konstrukcja każdego z tomów jest mocno skomplikowana. Pamiętać należy o tym, że każdy tom poezji Kwiatkowskiego jest organiczną częścią całej jego dotychczasowej twórczości. W poszczególnych tomach, ale także w całości, którą one tworzą, odkrywamy ciągle powracające motywy, ciągłe powtórzenia, przypomnienia. Do czego to prowadzi? Trudno powiedzieć. Ja widzę w tym momencie dwie drogi: stworzenie z którymś kolejnym tomikiem skończonej całości, lub rozwój stylistycznej maniery. Jak to się rzeczywiście skończy, czas pokaże.
Na koniec chciałbym przytoczyć cytat z „Narodzin tragedii” Nietzschego, który przypomniał mi się podczas lektury „Osłabić”, a który to cytat jest w moim mniemaniu idealną literacką ilustracją najnowszego tomiku poezji Grzegorza Kwiatkowskiego:: „polował długo w lesie król Midas na mądrego Sylena, towarzysza Dionizosa, i nie mógł go pochwycić. Gdy wpadł mu on wreszcie w ręce, zapytał król, co jest dla człowieka najlepsze i najdoskonalsze. Demon milczał zastygły w bezruchu, by wreszcie, zmuszony przez króla, pośród skrzekliwego śmiechu w te słowa się odezwać: Nędzna jednodniowa istoto, dziecię przypadku i mozołu, czemuż mnie zmuszasz, bym ci powiedział coś, czego najlepiej byłoby ci nie słyszeć? Najlepsze jest dla ciebie zupełnie nieosiągalne: nie narodzić się, nie istnieć, być niczym. Najlepsze zaś po tym jest dla ciebie – prędko umrzeć[1]”.
[1] F. Nietzsche, Narodziny tragedii, albo Grecy i pesymizm, przeł. B. Baran, Kraków 2001, s. 44.
(wszystkie wymienione poniżej książki Kwiatkowskiego można przeczytać w formie ebooków):
Grzegorz Kwiatkowski: Przeprawa. Gniezno: 2008
Grzegorz Kwiatkowski: Eine Kleine Todesmusik. Nowa Ruda: Mamiko, 2009
Grzegorz Kwiatkowski: Osłabić. Nowa Ruda: Mamiko, 2010
(portal literacki allarte.pl)