W Wilnie podczas tegorocznych targów książki zaprezentowano litewskie tłumaczenie biografii Czesława Miłosza Andrzeja Franaszka.
Książka, która cieszyła się w Polsce wielkim zainteresowaniem, również i na Litwie od razu wzbudziła ciekawe dyskusje. Podczas targów w Wilnie pojawił się sam autor biografii a towarzyszył mu Jerzy Illg z wydawnictwa Znak, przyjaciel Miłosza. W dyskusjach brał udział m.in. Tomas Venclova, który przypomniał słowa Miłosza o swoim potencjalnym biografie: on powinien być Litwinem, mówił Noblista, Polak jej dobrze nie napisze. – Okazało się – przyznawał Venclova, że tym razem Miłosz nie miał racji.
Bo Andrzej Franaszek w istocie, wykonał świetną robotę. I nie ulega wątpliwości, że litewskie tłumaczenie, to dopiero początek kariery tej książki zagranicą.
Piotr Kępński, w eseju publikowanym w „Twórczości” tak pisał o „Miłoszu”:
„Tak ciekawej i komplementarnej książki o autorze „Doliny Issy” jeszcze nie było. Autor porwał się w niej nie tylko na życie noblisty, ale także na interpretację jego twórczości. Czasami bardzo oryginalną i pod prąd jak np. jego rozważania o wierszu „Campo di Fiori” w którym pojawia się nadmierna chyba wiara poety w jego słowo, w poincie, w co Franaszek, słusznie, wątpi. Takich przykładów można znaleźć w tej książce więcej. Oczywiście można też powybrzydzać na to, że za mało autor napisał o „Zniewolonym umyśle” i „Dolinie Issy”.
Ale, pomimo to, powstała rzecz ważna, która nawet fizycznie waży. To tysiąc bitych stron tekstu i przypisów. Ale zapewniam: czyta się to wszystko od deski do deski. Zero nudy, zero rozczarowania. Franaszek pracował nad książką dziesięć lat. I to się czuje, bo rzecz jest koncertowo dopracowana. W przypisach i materiałach źródłowych nie znajdziemy żadnego błędu. A język jakim ta biografia została napisana, nie ma nic wspólnego z akademicką sztampą. Franaszek znalazł swój klucz do tej opowieści. Trochę osobisty, emocjonalny a nade wszystko rzeczowy. Ale – i tu rzecz ważna dla posłów PiS-u – nie napisał tej książki na kolanach.
Franaszek – jak na literackiego detektywa przystało – tropi wszystkie niejasności w życiorysie noblisty. (Dla prawicowych recenzentów okazało się to zdecydowanie za mało, ale dla nich wszystko to też za mało. Innych irytowało to, że Franszek za bardzo skupił się na sprawach obyczajowych wchodząc Miłoszowi do łóżka. Myślę, że nie mieli racji, bo przecież on właśnie poprzez życie analizował twórczość, co w przypadku tego pisarza wydaje się być oczywiste).
Zajmują go zarówno sprawy obyczajowe, polityczne, społeczne jak i literackie.
Interesuje go domniemany związek homoseksualny z Jarosławem Iwaszkiewiczem, który w swoich „Dziennikach” zanotował, że mógł w maju 1936 roku w celi Konrada „chędożyć Czesia Miłosza”.
Fakt ów mógłby potwierdzać ton listów Miłosza do znanego już wtedy poety.
Już pierwsza korespondencja zapowiadała niezwykły charakter tej przyjaźni. Autor „Doliny Issy” pisał do swojego [wtedy] guru w takim tonie: „Uwielbiam Pana, Każdy Pana wiersz jest dla mnie objawieniem. […] Pan jest dla mnie najdroższym przyjacielem i mistrzem. Zdanie Pana będę uważał za rozstrzygające o tym, czy mam nadal poważnie traktować swoją pracę literacką”.
Był rok 1930. Odpowiedź z zaproszeniem do stolicy przyszła błyskawicznie. I kiedy wileński student – pisze Franaszek – odpisał poecie, że z „kapitałami krucho” Iwaszkiewicz zaproponował pożyczkę na podróż. I tak w styczniu 1931 roku Miłosz przyjechał po raz pierwszy do Warszawy. Nie była to wprawa udana. Duże miasto po prostu go wystraszyło, nie potrafił się zachować w towarzystwie. W kolejnych listach pisze o upokorzeniach, których zaznał. Niemniej jednak znajomość zaczęła się powoli rozwijać. Miłosz dzięki autorowi „Oktostychów” mógł wyjechać do Włoch. Wydaje się, że również dzięki niemu, kariera literacka wileńskiego poety znacznie przyspieszyła. Tak przynajmniej wynika z fragmentów listów opublikowanych przez Franaszka.
A jak było z przyjaźnią erotyczną? Cóż, autor autor biografii nie stawia kropki nad i, ale z opowieści wynika, że coś między poetami musiało zaiskrzyć: „Oczywiście huśtawka nastrojów [obu poetów] może być argumentem za tym, że poza przyjaźń wykroczyli. Zwłaszcza dziś, gdy homoseksualizm jest intensywnie obecny z przestrzeni publicznej, a jednocześnie uległy przekształceniu językowe konwencje, trudno jest tak właśnie nie pomyśleć. Z drugiej strony mamy jednak wyraźne deklaracje Miłosza i to, że Iwaszkiewicz de facto nie pisze jednoznacznie, bo nawet cytowane wcześniej zdanie o „chędożeniu” może oznaczać jedynie potencjalną dostępność męskiego ciała…”
Te fragmenty książki czyta się jak dobrą powieść. Nie ustępują im passusy poświęcone Wilnu. Przenosiny poety ze stancji na stancję, to prawdziwa odyseja.
Oczywiście, to trzeba podkreślić – sam Miłosz w wielu esejach do Wilna wracał – bo chyba jak jego znajomy Wiktor Sukiennicki – znany prawnik, historyk, jeden z pierwszych sowietologów, mógł powiedzieć, że on nigdy z tego miasta tak naprawdę nie wyjechał. I zapewne dlatego noblista z wielką czułością traktuje wszystkie fragmenty przedwojennego Wilna: nie tylko ulice, ludzi, sklepy, ale detale takie jak np. znaczki, czy zapachy. Miłoszowi w takich opisach dorównuje tylko Tomas Venclova.
Franaszek doskonale „wyczuwa” wileńskiego Miłosza i tropi w tym mieście jego literackie i nie tylko literackie ślady – wręcz doskonale.”