Andrzej Niewiadomski w ostatnim ćwierćwieczu dał się poznać jako świetny krytyk oraz oryginalny poeta.
Przed laty tomy poetyckie publikował dość rzadko. W ostatniej dekadzie to się wyraźnie zmieniło. Po wydanym w 2013 roku, znakomicie przyjętym i nominowanym do ubiegłorocznego „Silesiusa”, tomie Kapsle i etykiety nie kazał nam długo czekać na nowy zbiór wierszy. Nakładem wrocławskiej Fundacji na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza ukazała się właśnie jego nowa książka poetycka Pan Optico. Wiersze trzech sezonów.
Zawarta w długich, gęstych wierszach Niewiadomskiego poezja jest pozornie emocjonalnie spokojna ale ten spokój to złudzenie, to pełna niespodzianek i zaskakujących skojarzeń próba uchwycenia „niewyrażalnego”. W jednym z wywiadów poeta powiedział: Myślę o dotarciu do takiego punktu, w którym wszystkie elementy mogące stać się przedmiotem wiersza, czymś co stanowi rekwizyt poetycki i odniesienie do świata rzeczywistego, ujawnią niespodziewanie jakąś swoją drugą stronę, jakąś taką pustkę, w obliczu której się staje z rozdziawioną gębą.
Także podczas lektury najnowszego tomu Andrzeja Niewiadomskiego czytelnicza gęba rozdziawi się nie jeden raz.
Jurorowi „Silesiusa” Adamowi Poprawie poezja Niewiadomskiego:”przypomina w pewnej mierze kino drogi, z którym odbiorca zaczyna się na różne sposoby utożsamiać. Żeby to zadziałało, odbiorca i autor muszą się wpierw poznać. Czytelnik wpierw na fotelu pasażera. Niewykluczone jednak, że te zwyczajowe role ulegną zmianie, i to właśnie czytelnik przejmie kierownicę gdzieś w połowie książki”.
Jacek Gutorow zwraca uwagę, że „książka do wielokrotnego czytania. Książka, która otwiera się przed czytelnikiem powoli, ale pewnie i w tempie nizanych i spiętrzających się, sugestywnie narastających obrazów, które nierzadko wzbudzą w nas wrażenie déjà vu (jak Niewiadomski dorzuca na marginesie tomu, „wszelkie podobieństwo do rzeczywistych tomów, tytułów, wierszy i osób jest przypadkowe, choć zamierzone”), ale też poruszą głębokie wody wyobraźni i wrażliwości. Ciekawa, intrygująca propozycja poezji o dłuższym oddechu i powściągliwie dawkowanej energii słowa”.
Ale to
Język zmęczony sobą i mówieniem
nami. Kij w szprychy. Piasek w tryby.
Bogowie zmęczeni sobą, bardzo wielu
stworzonych bogów, zgrzyt w trybach, chrzęst
w szprychach. Zjedzone zęby, ósemki
zamiast koła, tępe melodie, jałowe
obroty i biegi, syk głosek zza zagrody,
nieskończone, ogrodzone łąki,
ironiczna arkadia, zmęczeni,
znikający pasterze. Ale to nic,
od tego się zaczyna albo kończy,
żeby dało się zacząć od „nic” lub
„ale”. Narysować szpital, zamek i
groblę, zardzewiałą chorągiewkę,
rdzewiejący, wielki most, rdzewiejące
tory donikąd, rośliny zmęczone
sobą i nami, ceglastą bieżnię i jej
nawroty, ale najpierw cegły szpitala,
sienie i trakty, można go przenieść
wszędzie, pchnąć na wodne drogi,
napowietrzne gościńce, obwoźny serwis,
który tu ma chwilę wytchnienia, stąd
się zaczęło, ale to nic, dlatego
tu się kończy, tylko nie „teraz”;
dane są piasek i kij, pochylam się
i kreślę w milczeniu, na piasku, kształt
pozbawiony znaków, jak najdłużej
kreślę, tak żeby nie widzieli, żeby
mogli tylko powiedzieć: „pochylił się
i długo coś kreślił w milczeniu,
na piasku
Pilica
Nie odbierać pod żadnym pozorem
telefonów. A już na pewno nie dzwonić,
nie dzwonić na trwogę i nie dzwonić
nawet donikąd. Wypadnie mniej
pretensjonalnie niż „lato kona”, tyle
konania i niedokonań, robi się gorąco,
ciągle się robi, trochę skonany jestem
na tej górze, między robaczki wszedłem
i wygasłe huty. Między kominy, źródła,
stawy, kościoły, nie wierzę własnym
prognozom, już ich nie mam, nie chce
się to składać, tonie w trawach,
zachwaszczonych alejach. Ciało
unicestwiłem, ale się nie poddaje,
nic nie poddaje się zaklęciom moim
ani waszym. Rzeka wypływa poniżej,
w tym wszystkim czas się zatrzymał,
wiedziałem, że nie uwierzycie, dlatego
pod żadnym – jawnym i tajnym – pozorem
nie odbieram telefonów, nie dzwonię,
nawet teraz nie mówię, nie piszę
Śledzę
Trzeba już myśleć o innym wierszu,
już czas na nich, a oni to ciągle
tańczą, taki jest los miejsc, gdzie spóźnieni
wyglądają jak nadranni burzyciele,
z kijami i wiotkimi łodyżkami,
z prawie niedostrzegalnym kwiatkiem.
Oni tańczą, ja odsłaniam warstwy,
odwracam je wzrokiem na drugie strony,
badam, obejmuję, poruszam.
Nie powiem, żeby było to metodyczne,
żeby odbywało się wyłącznie
w skupieniu. Warstwy zapadają się,
kruszą, jedna w drugą zamieniają
materie, mieszają szyki, dlatego
patrzę, nie tańczę, nie da się tu zrobić
ni kroku, przypomina mi to rozdartą
batutę. Patrzę – unosząc się – na pląsy,
już nie na niej, gdzieś poniżej rozdarcia.
Kiedyś odbiłem się i teraz śledzę
akrobacje w drodze ku otchłani,
na skrawkach drewna, próchna, jedwabiów,
strzępach puchu, obszarpanych lotek
Andrzej Niewiadomski (ur. 1965 w Lidzbarku Warmińskim) – poeta, eseista, krytyk, badacz literatury, redaktor. Pracownik naukowy UMCS w Lublinie. Autor dziewięciu tomów poezji, książek literaturoznawczych, eseju „Mapa. Prolegomena” (Lublin, 2012), licznych artykułów i szkiców. Współzałożyciel i redaktor Kwartalnika Literackiego „Kresy” w latach 1989 – 2010.,Panopticum i inne wiersze, Lublin 1992, Niebylec: wiersze i listy, Warszawa 1994, Prewentorium: 21 wierszy i pół, Lublin 1997, Kruszywo, Legnica 2001, Locja, Kraków 2005, Tremo, Lublin 2010, Dzikie lilie, Poznań 2012, Kapsle i etykietki, Mikołów 2013, Pan Optico. Wiersze trzech sezonów, Wrocław 2014