Ukazuje się wybór wierszy najsłynniejszego, obok Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, poety z pokolenia Kolumbów. Cieszy fakt, że znalazło się wydawnictwo (C&T), które wreszcie przypomina tę twórczość. Szkoda tylko, że okładka licha.
Tadeusz Gajcy urodził się 8 lutego 1922 roku , zginął 16 sierpnia 1944 roku w Powstaniu Warszawskim.
Od 1935 roku uczęszczał do Gimnazjum oo. Marianów (wraz z Wojciechem Jaruzelskim) na Bielanach w Warszawie. „Podczas niemieckiej okupacji mieszkał w Warszawie. Kontynuował naukę na tajnych kompletach licealnych zorganizowanych przez oo. marianów w legalnej Miejskiej Szkole Drogowej. Wiosną 1941 roku zdał maturę, po czym rozpoczął studia polonistyczne na tajnych kompletach Uniwersytetu Warszawskiego. Pod koniec 1941 roku został członkiem konspiracyjnej organizacji Konfederacja Narodu. Od 1942 roku był reporterem w jej piśmie „Nowa Polska – Wiadomości Codzienne”. Działał w kręgu młodych twórców skupionych wokół pisma „Sztuka i Naród” oraz tzw. Ruchu Kulturowego. Debiutował w 1942 roku na łamach „Sztuki i Narodu” wierszem „Wczorajszemu”. W 1942 roku został członkiem redakcji, w listopadzie 1943 roku, po śmierci poprzednika – Andrzeja Trzebińskiego, redaktorem. Drukował tam swoje wiersze, fragmenty prozy, artykuły i recenzje (pod pseudonimami Karol Topornicki, Roman Oścień, a także anonimowo)”.
Debiutancki tom Widma Gajcego ukazał się 1943 roku. W dramacie poetyckim Homer i Orchidea (wystawionym w 1946) Gajcy opisał swoje pokolenie. Podobnie w testamencie poetyckim Do potomnego z tomu Grom powszedni (1944).
Poeta został po sobie także opowiadania, niedokończoną powieść autobiograficzną, recenzje z tomików poetyckich w prasie podziemnej. Był jednym z najwybitniejszych twórców okupacyjno-wojennego tzw. pokolenia Kolumbów: Utwory zebrane (1952), Utwory wybrane (1968), Pisma (1980).
Miłość bez jutra
Mój sen śmiertelny ciałem spełniasz
i słowem płochym w śnie poczętym:
puszysta włosów twoich perła
jak promień krągły w pościel spływa,
gdzie dłoń pierzasta jak z igliwia
rozdziela cienie ciał od lęku.
Mówimy szeptem krwi łagodnej
słuchając w sobie: niech w nas płynie,
niech niesie – światło jak w roślinie
prześwietli serc planety małe
i obudzimy się słuchając
szelestu chmur i grania wody.
Bo tyle tylko jest w nas ciepła,
co dłoń zdziwiona objąć zdoła,
i trwogi tyle, co zakrzepła
wy ryj e w twarzy łza jak z ognia,
i głosu w nas, co wydać może
w kielichu warg języka ostrze.
Niech płynie w nas – mówimy jeszcze
ten szmer ciemności, póki księgę
obłoków wiatr przegina miękką.
Bo tyle tylko wiary w pieśni,
ile obrazu pod powieką
ziemi odbitej ostatecznie.