Maliszewski o narodzinach pisarza

Prezentowany tekst pochodzi z wydanego właśnie, nakładem Instytutu Mikołowskiego, zbioru szkiców Karola Maliszewskiego Wolność czytania. Teksty z przypisami i bez. 

 

KAROL MALISZEWSKI

Z plemiennych ciekawostek

Pisarz – albo raczej „piszący”, ta wstępna faza pisarza – musi opuścić swoje naturalne plemię, zgłaszając akces do plemienia z wyboru, plemienia wtórnego. Znane są mi przypadki, z własnego otoczenia i własnego rozumienia historii literatury, wyradzania się, awansu, ucieczki. Pojawia się tu myśl w stylu: trzeba zostawić za sobą obyczaje, nawyki, przyzwyczajenia rodzinne, by dostąpić nowego wtajemniczenia kulturowego, a następnie pisarskiego. Używany na co dzień slang domowy i środowiskowy trzeba zastąpić zgrabnie podpatrzoną mową plemienia, które cię przyjęło. Bo na początku „piszący” szuka kontaktów, które by jego „pisanie” uwiarygodniły. Trzeba odnaleźć się w tym nowym świecie powiązań i znaczeń. Taki głęboko przeżywany i odczuwany „krajobraz po awansie” (kulturowym skoku) bywał często interesującym składnikiem wielu dzieł; i to nie tylko tych kojarzonych z nurtem wiejskim w naszej literaturze.

Przynajmniej na początku „piszący” trzyma się grupy. Nawet nazwy takich plemion wskazują na skromne i amatorskie podejście do literatury. Mam tu na myśli różnego rodzaju stowarzyszenia piszących żołnierzy, rzemieślników, nauczycieli, gospodyń domowych czy studentów. Bardzo wielu „piszących” zostaje już na zawsze tylko „piszącymi”, świetnie odnajdując się w lokalnej roli szlachetnego amatora z pasją. Jak Polska długa i szeroka, sporo mamy tego typu przykładów świetlicowych plemion hobbistycznych. Zdarza się jednak, że wybranej jednostce ciągle jest czegoś za mało. Szuka dalszych dróg rozwoju oraz – mówiąc językiem nieznośnej socjologii – awansu. Udaje się zaistnieć jej w nieco szerszym planie, wyjść z almanachowych powijaków i ogłosić własną, samodzielną książkę. Być może jest to moment, kiedy z „piszącego” rodzi się świadomy siebie i swej indywidualności „pisarz”.

Jeżeli sukces nie nadchodzi zbyt szybko, potencjalny pisarz nadal trzyma się swojego plemienia. W przypadku nagłego sukcesu pisarz zaciera ślady plemiennego pochodzenia, głosząc wszem i wobec, że dzieckiem szczęścia był od zawsze i żaden okazjonalny klub czy sytuacyjna grupa literacka rozwojowi jego geniuszu nie były potrzebne. W tym momencie pozostawionym na prowincji koleżankom i kolegom z klubu robi się niewymownie przykro. Dochodzi do nich, że wyrafinowane hobby, któremu z poświęceniem się oddają, nie ma już większego znaczenia społecznego. Zresztą, podejrzewali, że coś się niedobrego dzieje, obserwując więdnącą frekwencję wśród uczestników ich artystycznych wieczorków – z żelaznej siódemki zrobiła się ołowiana trójka. Ale nic to. Właśnie pracują nad kolejną antologią plemienną w dwustu egzemplarzach, która rozdawana będzie na zbliżających się dożynkach.

I otóż go mamy! Cały promienny, namaszczony i wybrany szybko zapomina o plemiennej literackiej Polsce, która go wydała. Stoi w przedsionku do niewyobrażalnej sławy. A wczoraj wieczorem pił wódkę z szamanem innego plemienia, z jurorem ważnej nagrody i otrzymał zapewnienie, że wszystko jest na dobrej drodze. „Wszystko” wskazuje na to, że o wiele ważniejsze plemiona, a nawet jakaś niesłychanie istotna sieć powiązań, zaczynają się o niego upominać. Doskonale wie, że w świecie, do którego rzucił go los, rządzą dwa potężne plemiona – SPP i ZLP. Nasz bohater po krótkim wahaniu i analizie wysokości składek, wybiera ścieżkę dumnego wojownika. Instynktownie czuje, że literacka władza jest w ręku grup zdecydowanie mniej jawnych i oficjalnych. Poza tym z rozmów z rówieśnikami, dobrze osadzonymi w plemiennych układach, dowiaduje się, że do wyżej wymienionych plemion nie ma sensu się zapisywać, bo niedofinansowe nie są w stanie zaproponować młodemu wilkowi żadnych korzyści marketingowych, zamieniając się z wolna w literackie – że posłużę się cytatem z poematu koleżanki z wałbrzyskiego klubu literackiego – „oddziały geriatryczne”.

Życie toczy się dalej, a bohater zrozumiawszy, że nie ma niczego bardziej nietrwałego, jak formy literackiego żywota, że niegdyś prężne i sławne plemiona przeżywają się i odchodzą w cień, upewnia się w przeświadczeniu, że musi sobie radzić sam. Wprawdzie pokusy nie opuszczają go, podsuwając rozmaite wzorce sukcesu i uznania, ale on z uporem trwa przy swoim. A skąd nasz biedaczyna z Paradyża wziął sobie te nieszczęsne wzorce? Ano z lektury prasy z ostatnich lat. Dokonawszy analizy prac literackich nagradzanych w najważniejszych konkursach, doszedł do wniosku, że akces do plemion poświęcających się wybujałej rytualizacji homoseksualizmu, holokaustyzmu i feminominimalizmu otworzyłby mu drogę do splendorów.

Z niechęci do estetycznego i ideologicznego dyktatu albo też ze zwykłego nieudacznictwa i nieumiejętności wkręcania się tam, gdzie trzeba, odrzuca to „wszystko” i pisze dalej, stwierdzając, że robi się koło niego pusto. Z rodzimego plemienia sam się wydziedziczył, zaś z nabytego jakby już wykolegował. Ten stan nie trwa zbyt długo. Dochodzi do interwencji naturalnej i zarazem boskiej. Znajduje się człowiek płci przeciwnej – pozostańmy przy typowym wariancie – dziwnie zafascynowany jego indolencją, wewnętrznym światłem etc. i po jakimś czasie plemię powiększa się (dobrze, że zostaliśmy przy starym wariancie) ku uciesze demografii i nauczycieli zwalnianych z likwidowanych szkół.

Oto typowa droga „piszącego” z prowincji. Zaczyna jako niewinne pacholę w szkolnym kółku recytatorskim, przechodzi następnie etap fascynacji lokalnym klubem literackim. Po wyjeździe na studia zaczyna się dystansować i otrząsać z jakiejkolwiek mitologii. Rozczarowany wielkomiejskim życiem literackim buduje mozolnie status pozaplemiennego odmieńca. Jego kulturowa przygoda kończy się wraz z założeniem własnego, kameralnego mikroplemienia wytwórców i odbiorców literatury codziennej. Po prostu rodzina jako najmniejsza grupa literacka. Od plemienia do plemienia – tak wygląda ta wędrówka; choć niektórym wydaje się prostsza – od plemiennego bycia do indywidualności i twórczej samotności.

Rodzaj i charakter stosunków zachodzących w ostatnim plemieniu ciągle pozostaje nieodgadniony. Otwiera się pole do popisu dla przyszłych pokoleń badaczy. Upominam się w tym miejscu o czulsze i głębsze wnikanie w relacje zachodzące w plemionach i między plemionami zmarłych pisarzy. Ten nieustannie zmieniający się podziemny Parnas, te wiecznie ścigające się koterie cieni, ten szum wściekłych, ironicznych głosów…

KAROL MALISZEWSKI urodził się w 1960 r. w Nowej Rudzie, gdzie mieszka do dzisiaj. Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował osiem zbiorów wierszy – ostatnie to Potrawy pośmiertne, 2010 i Ody odbite, 2012 oraz siedem książek prozatorskich, m.in. Faramucha, 2001, Sajgon, 2009, Manekiny, 2012, Przemyśl-Szczecin, 2013 (nominowana do Śląskiego Wawrzynu Literackiego). W roku 1999 ukazała się jego książka krytycznoliteracka pt. Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy, a w 2001 druga książka tego typu, zatytułowana Zwierzę na J. Szkice o wierszach i ludziach. Następnie wydał: Rozproszone głosy. Notatki krytyka, 2006 (nominowana do Nagrody Nike), Po debiucie, 2008, Pociąg do literatury, 2010. Jest współautorem podręcznika Jak zostać pisarzem, 2011