Zeszyty Literackie o Zagajewskim

Najnowszy numer „Zeszytów Literackich” redakcja poświęciła Adamowi Zagajewskiemu w 70. rocznicę urodzin.

Adam Zagajewski należy do najwybitniejszych polskich poetów i eseistów. Jest podziwiany na świecie, tłumaczony na wiele języków, uważnie czytany i komentowany. Jego twórczość towarzyszy „Zeszytom Literackim” od roku 1983. Jest członkiem zespołu redakcyjnego pisma. Niniejszy numer jest próbą naszkicowania jego sylwetki.

A my publikujemy fragment eseju Barbary Toruńczyk „Dlaczego Adam Zagajewski jest moim poetą?”:

„Kiedy mówimy, że ktoś jest „moim poetą”, mamy na myśli to, że odnajdujemy siebie w jego twórczości; odnosimy przy tym wrażenie, że autor mówi za nas, wyrażając nasz stosunek do świata trafniej, niż my byśmy potrafili, nawet go kształtuje. Nie jest to częste zjawisko. Generacji 1968, a mówię tu jako ktoś do niej zaliczany, przydarzyło się to wyjątkowe szczęście, że o naszym życiu zaczynali mówić wraz z nami poeci: Stanisław Barańczak, Ryszard Krynicki, Adam Zagajewski. Byliśmy naznaczeni tym, co Gombrowicz nazwał „wolą rzeczywistości”, a Herbert — potrzebą „dotknięcia rzeczywistości”. Chcieliśmy zobaczyć świat „prawdziwy”, „prawdziwy” los człowieka w naszym kraju. „Prawdziwy” oznaczało wpierw: nieprzesłonięty ideologią ani propagandą, natomiast na dłuższą metę: zgodny z naszym odczuciem etycznym, zgodny z osobistym doznawaniem określonych sytuacji.

Obieraliśmy ku temu różne języki, posługiwaliśmy się najrozmaitszymi pojęciami zaczerpniętymi z socjologii, psychologii, filozofii, religii. Mody na teorie poznawcze w naukach społecznych zmieniały się szybko — materializm dialektyczny ustąpił, pojawił się egzystencjalizm, zastąpiła go psychologia społeczna czerpiąca z psychoanalizy i antropologia humanistyczna, po nich nastał strukturalizm, funkcjonalizm, aż po modernizm i postmodernizm.

Studiowałam socjologię, pospieszna przymiarka rozmaitych okularów do oglądania ludzkiego uniwersum nie budziła zaufania, raczej rezerwę. Nie sprawiał zawodu jedynie świat opisywany przez niektórych pisarzy. Obrazy odmalowane w ich książkach uczyły, jak patrzeć. Towarzyszył temu niedosyt i wraz z nim trawiąca nas potrzeba konfrontacji z rówieśnikami wynikła z odkrycia, że zrozumienie otaczającego nas świata musi obejmować nie tylko doświadczenia opisane w literaturze, lecz przede wszystkim te wspólnie przeżywane.

Z Adamem Zagajewskim, Staszkiem Barańczakiem i Ryszardem Krynickim zetknęłam się około 1972 roku. Dość szybko stwierdziłam, że stawiają sobie podobne ambicje poznawcze co my, ludzie Marca ’68, tzw. komandosi, którzy po ciosach zadanych młodzieży akademickiej w 1968 roku zdecydowali się zostać w kraju i stawić czoła sytuacji, jakakolwiek by była. Chodziło jednak o trafne rozeznanie się w tej sytuacji — nazwanie jej i określenie, jaką mamy przestrzeń do życia, jak duże jest pole manewru i czy w ogóle jest.

Muszę stwierdzić, że ówczesne wnioski mojego środowiska warszawskiego, czyli „komandosów” skupionych wokół Adama Michnika, nie pokrywały się z propozycjami zawartymi w programowej książce Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego „Świat nie przedstawiony”, która ukazała się w 1974 roku. Byliśmy na innym etapie drogi. Pytanie, które przyświecało nam wszystkim, brzmiało: jak nie ulec atmosferze zakłamania i defetyzmu, jak wyjść — w skali indywidualnego życia, a przede wszystkim w skali społeczeństwa — poza krąg niewolących nas ograniczeń i zakazów, nakazów i represji i pozostać przy tym wiernym własnym odczuciom i pragnieniom. Sformułowane politycznie pytanie to brzmiało: „Bić się czy kolaborować?”. Każdy młody człowiek prędzej czy później musiał je sobie postawić. Tymczasem my, doświadczeni wydarzeniami Marca oraz inwazją ZSRR i „bratnich” armii w Pradze w roku 1968, chcieliśmy je przeformułować. Opowiedzieliśmy się za rozwiązaniem ewolucyjnym. Leszek Kołakowski — wielki filozof, nasz mentor, postulował tę metodę już w roku 1972 w „Tezach o nadziei i beznadziejności”. Adam Michnik, który sformułował ją w terminach politycznych w roku 1976, miał ją nazwać Nowym Ewolucjonizmem”.