4 lipca – w Leśniczówce Pranie wręczono nagrody laureatom IV edycji Nagrody im. Gałczyńskiego ORFEUSZ za najlepszy tom poetycki roku. Główną nagrodę otrzymał Janusz Szuber za wydany nakładem Wydawnictwo Literackie tomik „Tym razem wyraźnie”. Ponadto Orfeuszem Mazurskim nagrodzono Katarzynę Citko a nagrodę specjalną przyznano pośmiertnie Feliksowi Netzowi, za tom „Krzyk sowy”.
Janusz Szuber , rocznik 1947, rówieśnik poetów „Nowej Fali”, przez dwadzieścia siedem lat pisał wyłącznie do szuflady. Jego późny debiut nastąpił dopiero w 1994 roku, kiedy zdecydował się na pierwsza publikację swoich wierszy . Cykl pierwszych pięciu tomików (Paradne ubranko i inne wiersze, Apokryfy i epitafia sanockie, Pan Dymiącego Zwierciadła, Gorzkie prowincje, Srebrnopióre ogrody), zwany „pięcioksięgiem”, określił wyraźną wysoką pozycję Szubera na mapie współczesnej poezji polskiej. Od tego czasu opublikował kilkanaście książek poetyckich. Jest laureatem wielu nagród min. m.in. im. Kazimiery Iłłakowiczówny, Fundacji Kultury, Fundacji Władysława i Nelli Turzańskich (Toronto). Jego wiersze były tłumaczone na dwanaście języków. Mieszka w rodzinnym Sanoku, z dala od metropolii i środowisk literackich.
Z powodów zdrowotnych autor nie mógł odebrać nagrody osobiście. W liście dziękował kapitule za docenienie jego twórczości.
Janusz Szuber
Próbuję być, niekiedy to się nawet udaje
Zdjęli asfalt, bruki zdjęli
i wkopują się w rynek.
Sterczą kości nieboszczki.
Trzy boratynki na bilet.
W krtani mulisty nieboskłon.
Pocieszne życie wieczne.
Przesieją glinę i z kostek
na powrót są kciuk i nadgarstek.
Pospołu do dołu. Weselne
kolan i ud rozkładanie,
że tego tu wnet się odechce.
Tanki. Furmanki. Czas nagli.
Próbuję być, niekiedy
to się nawet udaje.
Czysty, nieczysty przypadek:
krakaniem kruk kruka mami.
Szturpak
Jeszcze za czasów mojego dzieciństwa
Mówiono o takich: szturpak,
Co znaczyło „nierozgarnięte popychle”, „niezgrabiasz”
I szansy żadnej na odmianę koślawego losu.
Ten wpisany w gwiazdy nie dopuszczał korekt
A nieliczne wyjątki potwierdzały żelazną regułę.
Dlatego chodziło się do kina lub teatru cieni.
Jak pijany płotu, ratując tamto,
Czepiam się słowa-widma,
Niepewny, czy odnalazłbym je w jakimś słowniku,
Poza domowym, oczywioecie, kiedy sam
Ze sobą, bez świadków uprawiam wątpienie
Blisko, na wyciągniecie ręki
Idziemy „na geja” – mówią młodzi,
A to przecież plac św. Jana,
Właściwie skwer tuż przy skarpie
Kilkadziesiąt metrów nad doliną Sanu.
W miejsce murów obronnych skromny murek
W sam raz do picia tanich alkoholi.
Przychodzą tu przed lekcjami i po szkole,
Krzyczą do późna, uprawiają seks
Jedni przy drugich. No i paru dyżurnych
Narkomanów zwiniętych w kłêbek.
Najpiękniej „na geju” jest wczśnie rano,
Kiedy słoñce wychodzi zza Bieszczadu
I oświetla północną pierzejê placu –
Osiemnastowieczny zajazd, wenecką
Willę Zaleskich i kapliczkę Nepomucena.
Z mojego okna nie widać świeżych zacieków moczu
Na jej odnowionej elewacji.
Źródło: Wydawnictwo Literackie.