Niedawno ukazał się ciekawy, drugi już, tom wierszy Jana Barona „Układ scalony”, opublikowany przez Samorządową Agencję Promocji i Kultury w Szczecinku.
Jak pisze o tomiku Mariusz Grzebalski to: Zastanawiająca, niedająca spokoju książka. Złożona z krótkich, sprawozdawczych wierszy, napisanych na pozór mechanicznym, beznamiętnym językiem. Ot, scenki rodzajowe, które każdy z nas dobrze zna – niewyróżniające się, codzienne, typowe. A jednak w ich tle tli się niepokój, który z każdym wersem, z każdą strofą i z każdym kolejnym wierszem nawarstwia się i gęstnieje. To, co najbliższe, okazuje się opresyjne i trudne do zniesienia – za pozornym chłodem i brakiem empatii buzują emocje. „Dziś znowu przepraszałem, dziękowałem,/ zgięty w ukłonie, wychodziłem tyłem. A miałem/ ochotę krzyczeć: kurwa, pierdolę.” – czytamy w wierszu O udawaniu siebie. Na szczęście ta poezja niczego nie udaje, tylko uważnie zagląda w oczy smoka. To wiersze, które w oszczędny, epifaniczny sposób doprowadzają nas do chwilowych, nieprzyjemnych prawd, a przy okazji – i na szczęście – w żaden sposób się do nas nie mizdrzą.
Udawać sobą… Ta fraza kończąca książkę nie daje mi spokoju Wciąga w niepokojącą grę o tożsamość, o poczucie posiadania czegoś własnego, bycia sobą w ramach tej własności. Bohater z tym ma kłopoty i co prawda wyszarpuje jakieś drobiny, szczątki, ślady niezgody na układ, ale ogólne wrażenie jest przygnębiające. Presja, represja, opresja. Najpierw w rodzinnym domu, potem w pracy, i dalej, w takim czy innym związku, ta nić czarna się przędzie… Ma się ochotę krzyczeć. Można się też śmiać. Te wiersze są na tyle dobre, że i takiej reakcji sprzyjają- pisze o swoich wrażeniach po lekturze tomu Karol Maliszewski
Wydział wewnętrzny
Ojciec prowadził śledztwa w sprawie zaginionych
skarpetek i nożyczek (podbierał mu je syn),
kręgów po filiżance bez spodka na stole.
Poprzednie dochodzenie odeszło w niepamięć.
Gdy czuli się bezpiecznie, padało pytanie
o niezgaszone światło lub plamę na ścianie.
Na podłodze przy szafie mieszczącej koszule,
garnitury, krawaty zrobiła się rysa
jakby od klucza, który komuś upadł. Ojciec
nigdy o nią nie spytał.
* * *
Coraz starszy, trzydziestotrzyletni,
młodszy referent kilka minut po szóstej
w autobusie, przyparty do ściany
przez dziewczynę z tatuażem:
carpe diem, chwytając oddech, myśli
o rówieśniku na kierowniczym stanowisku,
pokonującym tę samą trasę samochodem.
Ich drogi przecięły się: dostał monit
z jego podpisem i zatrzymanym w papierze
zapachem perfum.
Galeria Arkadia
Barak – sklecony ze szkła, światła i wiary,
że tu znajdzie się wszystko, czego potrzeba,
a potrzeba wszystkiego – jest rajem. Chodzą tu
za potrzebą damulka na szpilkach ze skóry węża
i dziad. To ty, Allenie Ginsbergu? Tadeuszu Peiperze?
rezydujesz na Placu Poetów w Silesia City Center,
przechadzasz się alejami, podśpiewując et in Arcadia ego.
Rozsnuwają się przed tobą chmury murów, mury chmur.
Znajduje cię wyjście z baraku skóry w ciemno.
Jan Baron, urodzony w 1985 r. w Rudzie Śląskiej. Wydał zbiór wierszy Korekta (2010). Publikował między innymi w „Odrze”, „Gazecie Wyborczej”, „Cegle”, „Śląsku” i „Helikopterze”. Absolwent edytorstwa UJ, doktorant Wydziału Filologicznego UŚ. Mieszka w Chorzowie.