Sześćdziesiąt lat temu w wydawnictwie Czytelnik ukazał się debiutancki zbiór wierszy Zbigniewa Herberta Struna światła. Tomik – jak podaje Biblioteka Narodowa – ukazał się w nakładzie 1205 egzemplarzy. Ponadto w numerze wrześniowym z tego roku miesięcznika „Dialog” sztuką Jaskinia filozofów Herbert zadebiutował jako dramaturg.
Struna światła to jedna z najważniejszych książek poetyckich jaka ukazała się tamtego roku. Swoje debiutanckie książki wydali wtedy także: Miron Białoszewski, Stanisław Grochowiak, Jerzy Harasymowicz, Julia Hartwig, Tadeusz Nowak. Następne zbiory wierszy wydali: Mieczysław Jastrun, Tadeusz Różewicz, Adam Ważyk, Wiktor Woroszylski. Nie sposób nie wspomnieć, że tego samego roku zbiorem opowiadań Pierwszy krok w chmurach zadebiutował Marek Hłasko, że Jarosław Iwaszkiewicz wydał pierwszy tom Sławy i chwały, ukazały się także: Rojsty Tadeusza Konwickiego, Buty Jana Józefa Szczepańskiego, Głosy w ciemności Juliana Stryjkowskiego. Jan Błoński wydał książkę krytycznoliteracką Poeci i inni, Jan Kott tom esejów Postęp i głupstwo, zaś Kazimierz Wyka dwutomowe Szkice literackie i artystyczne.
Na Strunę światła składa się trzydzieści dziewięć wierszy, w tym tak znakomite, jak: Do Marka Aurelego z dedykacją dla profesora Henryka Elzenberga, u którego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu poeta studiował filozofię, Wawel zadedykowany Jerzemu Turowiczowi, redaktorowi naczelnemu „Tygodnika Powszechnego” czy O róży – trzyczęściowy wiersz skierowany do Tadeusza Chrzanowskiego, historyka sztuki, z którym dwa lata wcześniej Herbert publikował na łamach głośnego almanachu «…każdej chwili wybierać muszę». Z dwudziestu wierszy wydrukowanych w tej antologii, w Strunie światła Herbert przedrukował trzynaście.
Maciej Stanaszek napisał: „Co prawda wcześniej publikował wiersze na łamach czasopism (od 1950 r.) oraz w poetyckiej antologii z 1954 r., ale czynił to bardzo oszczędnie. Nie bardzo mógł, a z czasem także zdecydowanie nie chciał prezentować swojej twórczości w czasach socrealizmu. Na dobre „ujawnił się“ więc dopiero w okresie „odwilży”, z kilkuletnim opóźnieniem, co miało tę zaletę, że dało mu czas na wyrobienie sobie własnej poetyki. Debiut Herberta – pierwotnie 40 wierszy, ze skazanym później na niebyt wierszem Epos – został szybko zauważony i bardzo dobrze przyjęty przez krytykę literacką. Podkreślano oryginalność tej poezji, choć np. Kazimierz Wyka dostrzegał w niej także wyraźne echa poezji Miłosza, Jastruna i Przybosia, „przepuszczonego przez Różewicza”. Wpływ tego ostatniego dostrzegało u Herberta wielu innych krytyków, podkreślając jednak często różnice.
Jaki był Herbert-poeta na początku swej drogi? Po pierwsze, przywiązywał o wiele większą wagę do regularności formy, niż to czynił kiedykolwiek później. Ktoś, komu Herbert kojarzy się przede wszystkim z Panem Cogito, może się głęboko zdziwić, czytając po raz pierwszy Strunę światła (nietypową także z racji tytułu, który nie pochodzi od żadnego z wierszy, będąc jedynie fragmentem Lasu Ardeńskiego). Przecież tu co najwyżej siedem wierszy (z trzydziestu dziewięciu) nie wykazuje praktycznie żadnej regularności rytmicznej – podczas gdy później tego typu utwory będą stanowiły zdecydowaną większość w każdym z tomików, a w okresie największej dominacji wiersza wolnego u Herberta (czyli właśnie w czasach Pana Cogito) zepchną wiersze regularne na bardzo cienki margines. Jednak na razie forma – zwłaszcza rytm, w nieco mniejszym stopniu rymy – ma dla Herberta duże znaczenie.
Jednak nie tylko forma odróżnia Strunę światła od późniejszych tomów. Jest w niej ponadprzeciętnie dużo wierszy, w których Herbert wraca do przeszłości – i to zarówno tej niedawnej, czyli II wojny i czasów tuż po niej, jak i tej zamierzchłej, a więc antyku, z którym będzie odtąd „dyżurnie” kojarzony. Pierwsze utwory (jest ich siedem) otwierają cały tom, a drugie są rozsiane po nim, najbardziej znane z nich to Do Marka Aurelego i Nike która się waha”.