Piotr Kępiński o poezji Mariusza Grzebalskiego a w szczególności o tomie Słynne i świetne opublikowanym przez Biuro Literackie w roku 2004. (Mariusz Grzebalski jest laureatem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” za książkę „W innych okolicznościach”, 2014 rok).
Pierwszy wiersz opublikował w warszawskim nieregularniku De Centrum. Był rok 1989. O tym studenckim piśmie mało kto już pamięta. Zmieniły się czasy. Zmienił się autor. Diametralnie. Wówczas Mariusza Grzebalskiego praktycznie nikt nie znał. Dzisiaj to jeden z najciekawszych poetów średniego pokolenia. Wtedy dopiero zaczynał pisać. Jeszcze nie wiedział, jaki styl stanie się jego przeznaczeniem. Teraz wie jak mało kto.
Swój język znalazł szybko. A odwrót od jednej poetyki ku drugiej nastąpił gwałtownie. Po opublikowaniu arkusza Trwanie nieodparte zrezygnował z “natchnionej” poetyki i zaczął pisać “nowocześnie”. Większość nakładu Trwania… wyniósł, jak sam wspomina, do lasu i spalił. Spłonęły wiersze, które jak sam powiedział, były: “tak górnolotne, że bardziej górnolotnych nie sposób sobie wyobrazić”.
Negatyw wydany w 1994 roku nie miał już z “górnolotnością” nic wspólnego. Zwyczajne sytuacje, zwyczajny język i niezwyczajne zestawienia. Z tych właśnie związków narodził się nowy styl. Rozpoznawalny na pierwszy rzut oka również w kolejnych książkach tego autora – w Ulicy Gnostyckiej z 1997 roku, Drugim dotknięciu z 2001 roku. Znakomicie brzmiący w niemiecko-polskim wyborze Graffiti wydanym w tym samym roku w Wiedniu.
W Słynne i świetne – nowym tomiku, który właśnie się ukazał – także usłyszymy starego dobrego Grzebalskiego. Choć nie brak tu małych, ale istotnych modyfikacji. Równocześnie z tą książką ukazuje się wznowienie Negatywu. I nie jest to przypadek. Wydawcy wyraźnie zależało na takim zestawieniu. Porównaniu. Odniesieniu.
Przeszłość i przyszłość. Debiut i książka dojrzała. Przypominam sobie tekst Grzebalskiego, w którym pisał o swojej wczesnej fascynacji twórczością Lorki. Dlaczego przywoływał właśnie tego poetę, a nie na przykład Becketta?
Czy teraz choćby w jednym wierszu autora Ulicy Gnostyckiej znajdzie się echo Krwawych godów? Chyba nie. Grzebalski radykalnie odciął się od poetyki, której korzenie tkwiły w XIX wieku. Zaprzeczył jej. Zatarł wszystkie ślady. Nie zrezygnował jedynie z tradycyjnej tematyki. Nie walczył z miłością, która w jego tekstach pojawia się wręcz obsesyjnie jako uczucie niespełnione, nad którym ciąży fatum. Ludzie są rozdarci, niezdecydowani albo przeraźliwie obojętni. I tylko to bardzo delikatnie łączy go z pierwszą literacką fascynacją.
Kto wie, czy nie można by go nazwać anty-Lorcą? Bo przecież wypreparował ową miłosną tematykę z sentymentalizmu. Nasączył ją prawdą. Zrezygnował ze spleenu. Zaproponował niezbyt ładną czarno-białą fotografię i podbudował ją specyficznym przełamanym rytmem. W efekcie powstały wiersze mocne, ale pełne uczuć. Grzebalski zdaje się mówić – nie ma udawania, żyjemy w strasznym świecie. Jednak bez wątpienia jakiś porządek istnieje. I co najważniejsze, są ludzie. Takimi rozważaniami nasycone były poprzednie jego książki. Taki jest najnowszy tomik. Choć wkrada się do niego, zupełnie nieoczekiwanie, ironia. To ona sprawia, że wiersze stały się lżejsze, może nawet śpiewne. Chociaż ta śpiewność jest, oczywiście, podchwytliwa:
Wszystko teraz takie słynne i świetne
na tym słynnym i świetnym świecie.
Wszyscy tacy fajni. Nawet śmierć,
obawiam się, jaśnieje blaskiem narodzin.
Bo przecież mamy tu do czynienia z wyznaniem totalnym. Grzebalski w pastelową formę wpisuje gorzką prawdę. Że wszystko można doskonale sprzedać: nawet koniec świata, gdyby dało się go atrakcyjnie opakować. Pastelowa forma to teraźniejszość i rzeczywistość. Tak chcą ją widzieć specjaliści od marketingu i sterowania zbiorową świadomością. Na szczęście ich projekcje nie mają nic wspólnego z prawdą. Nie zapomnimy o przeszłości, nawet tej najgorszej. Nawet gdyby szarlatani z wielkich firm wymyślili najlepsze lekarstwa na bezbolesną amnezję.
O tym pisał Grzebalski także w Negatywie. Pamiętają Państwo tę frazę:
Przeszłością nazywam pomidory,
mięsiste w smaku przypominające mąkę […]
Chyba słychać różnicę, prawda? W debiutanckiej książce mamy do czynienia z większą powagą. Brak dzisiejszego dystansu, który w Słynne i świetne po prostu obezwładnia. Co ciekawe, ta zmiana oglądu świata wymusiła na autorze również zmianę rytmu. Jest teraz bardziej uporządkowany od tego, do którego Grzebalski przyzwyczaił czytelników w swoich poprzednich książkach. Rozchwiany rytm – znak firmowy Grzebalskiego – został wyciszony. Treść została ta sama.
Czy oznacza to, że Grzebalski zmienia styl? A może dopełnia go nowymi konceptami? I jedno, i drugie. Chociaż rewolucji żadnej nie ma. To lekka korekta. Bo przecież gdybym czytał te teksty, nie wiedząc, kto jest ich autorem, od razu powiedziałbym: “skreślone Grzebalskim”.
Wszystko to świadczy o jednym. Autor Negatywu nie stoi w miejscu. Bez przerwy jest w ruchu. Bez przerwy – w myśli. I – w konsekwencji. Niewielu twórców zmusza się do takiej roboty. No i niewielu potrafi tak wspaniale z siebie drwić:
Prowadzą mnie słowa. Jestem jak lalka
czekająca na zmartwychwstanie lalek.
Przysypiam na parapecie, patrząc na pola,
które jak okiem sięgnąć toną w upale lub deszczu.
Moja misja, moja misja, moja bardzo wielka misja.
Autor Drugiego dotknięcia doskonale wyczuł, że pora na pierwsze podsumowanie i wyraźniejszy dystans. I na niepokój. On zawsze powinien towarzyszyć poecie. Ale akurat Grzebalskiemu nie trzeba o tym przypominać.