Nagrodzony w tym roku Silesiusem „Włos Bregueta” (WBPiCAK) Jacka Podsiadły to poezja złotego środka i jednocześnie złotego podziału. To tomik prawie doskonały, jakiego dawno w polskiej poezji nie było – pisze Piotr Kępiński.
Autor „Cisówki” podobnie jak Arystoteles uważa, że żywiołem ludzkim jest cielesność, której wyrzec się nie sposób, a nawet trzeba ją na swój sposób celebrować, po to tylko, żeby osiągnąć harmonię w dialogu z własną duszą. O historii trzeba pamiętać, niemniej jednak musimy ważyć dokładnie jej ciężar, nie zapominać o winach a także o naszych własnych małych klęskach i zwycięstwach. Literatura jest ważna ale czy nie ważniejsze jest życie? W tej kwestii akcenty winniśmy rozkładać rozsądnie, by docierać do harmonii.
Harmonia i jej antyteza jest niejako lejtmotywem tej książki. Słychać spór jaki prowadzi Podsiadło ze światem, widać jak wadzi się sam ze sobą.
Niemniej jednak do czego dąży, znać jasno po samej kompozycji
książki, której dłuższa część (nazwijmy ją „introdukcyjną”) zazębia się wprost idealnie z nieco krótszą częścią „erotyczną” podbitą fantastyczną kodą w postaci wiersza „Te lucis ante terminum”, będącego brawurową transpozycją brewiarzowego hymnu Ambrożego z Mediolanu.
We „Włosie Bregueta” wszystko znaczy i wszystko chodzi jak w najlepszym mechanizmie przyrodniczo-człowieczym. Wszystko też tutaj znaczy. Wszystko wynika ze wszystkiego. Przecież nawet ów „włos Bregueta” nie jest dziełem przypadku.
W „Ilustrowanym słowniku zegarmistrzowskim” czytamy: „włos breguetowski to odmiana włosa spiralnego, którego wynalazcą był Abraham Louis Breguet stąd jego nazwa. Ostatni, zewnętrzny zwój włosa bregetowskiego oraz punkt jego zamocowania znajdują się ponad spiralą. Celem takiego ukształtowania włosa jest zapewnienie mu współosiowego zwijania się i rozwijania oraz utrzymania jego środka ciężkości na osi balansu. Aby włos bregetowski spełniał swoje zadanie ostatni zwój, znajdujący się ponad spiralą musi być odpowiednio ukształtowany – jest to tzw. krzywa końcowa włosa. Wykonanie włosa bregetowskiego z dokładną krzywą końcową jest pracochłonne i kosztowne, a dodatni jego wpływ na chód zegarka jest stosunkowo niewielki, dlatego obecnie włosy bregetowskie nie są ogólnie stosowane”.
Czytanie tej eksplikacji już samo w sobie jest poezją. A jej zakończenie wyjaśnia wszystko.
Czy Podsiadło wraca zatem do starych precyzyjnych mechanizmów i buduje na ich podstawie swój nowy, wzorem Giovanniego de Dondi z Padwy, który życie poświęcił na komponowanie zegara pokazującego godziny, dni, miesiące, pozycje Księżyca, Słońca i planet (opisał go w znakomitym poemacie Hans Magnus Enzensberger)?
Tego nie wiem, wiem natomiast, że chciał w swoim ostatnim tomiku Podsiadło opisać „swój świat” literacki, historyczny i osobisty, i odniósł zwycięstwo.
Połączył ogień z wodą, traumatyczną historię z erotyką, współczesność z ironią, Dylana z Różyckim, Gutorowa z Opolem, siebie z brewiarzem.
Za złe mam mu tylko dwa wiersze: Stare polskie filmy i Memu miastu na odpierdol. I nie przyjmuję w tym momencie tłumaczeń niektórych krytyków twierdzących, że Podsiadło celowo włącza do swoich książek wiersze słabsze, celowo je „rysując”. Bo te wiersze jakieś bardzo słabe wcale nie są. Problem w tym, że Stare polskie filmy zawierają dosyć oklepaną i banalną wykładnię tego co dzieje się obecnie w polskiej kinematografii (wystarczy zajrzeć do starszych tekstów Tadeusza Sobolewskiego, żeby przyznać mi rację), a w Memu miastu…słychać niepotrzebną żółć, która zupełnie nieprzystaje do ogólnego tonu „Włosu Bregueta”.
Poza tym, jak napisałem na początku, to tomik mistrzowski. Taki do którego chce się wracać.