Dziennik poranny Stanisława Barańczaka czytany dzisiaj jest lekturą zaskakująco aktualną, co świadczyć może o tym, że nasze polskie głowy, tematy i obsesje od dekad nie ulegają zmianie. Piotr Kępiński pisze o muzyczności, polityczności i ucieczce według Stanisława Barańczaka.
Agresja, zakłamanie, zniewolenie – te elementy życia społecznego (prawie) zniknęły w Polsce po roku 1989. Piszę prawie albowiem agresji z mediów, manifestacji czy też z normalnych dyskusji nie potrafiliśmy wyrugować. Zakłamanie? Tylko tyle ile chcemy. Zniewolenie? Na innych zasadach.
Czytając po latach Dziennik poranny Barańczaka, w którym znajdziemy wiersze z tomu Jednym tchem, jak na dłoni widzimy minione podłe życie, którego, rzecz jasna, nie da się z żadnym innym porównać.
Jedno natomiast jest wspólne: agresja, polityczność i ucieczka. I chociaż warunki życia są inne, chociaż manifestacje (czy to lewicowe, czy to prawicowe) mają nieco inny wymiar, ciągle tkwimy w polskim piekle, w którym przeciwnicy polityczni walczą na śmierć i życie, dyskusja jeżeli się toczy to tylko w kręgach ludzi, którzy przyznają się do wspólnych światopoglądów.
Przestrzeń współczesnej Polski jest dzisiaj niemniej upolityczniona niż w czasach w których Barańczak pisał swoje pierwsze książki.
I chyba, po dwudziestu latach przerwy, polityka musiała również na nowo wkroczyć do literatury.
Jaś Kapela, Szczepan Kopyt czy Konrad Góra zapewne nie czytają Barańczaka, co słychać w ich tekstach, niemniej to właśnie oni wracają do wiersza politycznego. Kopyt czyni to bardziej finezyjnie niż Kapela, Góra kombinuje bodaj najlepiej.
A wymieniam tylko kilka nazwisk, bo młodych autorów odwołujących się do polityki (z lewicowych pozycji) jest legion.
Warto na ich tle zajrzeć czasami do klasyka, który mieszkając w Stanach, wspominał w wierszach Norwidowskie pomarańcza w czasach polskiej biedy, ergo: tradycja była dla niego niezwykle ważna. Kiedy debiutował trudno go było nazwać poetą lewicowym, skoro odwoływał się do mitów konserwatywnych. Zafascynowany Białoszewskim wsłuchiwał się w język. Tłumacząc Audena bawił się słowami. Przyswajając Brodskiego rozumiał Związek Sowiecki. Swoje wiersze nasycał finezją i melodyjnością. Potrafił w paru zdaniach wychwycić nastroje społeczne, nie schlebiając nikomu. Uczestniczył w życiu politycznym, bo tak rozumiał rolę intelektualisty i poety.
Joanna Dembińska-Pawelec pisała: „Pierwszy wiersz („Przyczyny zgonu”) opublikował w miesięczniku „Odra” (nr 1) w 1965 roku. Debiutował tomem „Korekta twarzy” w 1968 roku. Stał się czołowym przedstawicielem poezji Nowej Fali nazywanej także Pokoleniem 68. W 1975 roku Barańczak złożył podpis pod listem protestacyjnym w sprawie poprawek do konstytucji, tzw. „Listem 59”, a w 1976 podpisał słynny „List Trzynastu do intelektualistów zachodnich”. Został także sygnatariuszem „Apelu KOR-u” i jednym z założycieli Komitetu Obrony Robotników. Pracował w zespole redakcyjnym wydawanego poza cenzurą kwartalnika „Zapis”.
Konsekwencją politycznych działań było umieszczenie nazwiska Barańczaka na liście cenzorskich zapisów i zakaz publikowania. Zapraszany przez Uniwersytet Harvarda nie mógł wyjechać z kraju z powodu odmowy wydania paszportu przez władze PRL. W 1977 roku został pozbawiony pracy w Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. W 1980 roku w wyniku interwencji „Solidarności” przywrócono go na dawne stanowisko w uczelni. W marcu 1981 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczął pracę w Uniwersytecie Harvarda. O wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce traktuje jego poemat „Przywracanie porządku”, będący poetycką reakcją na wydarzenia w kraju i losy internowanych przyjaciół”.