W czerwcu Eugenijus Alisanka, znakomity litewski poeta, pojawi się w Krakowie na Festiwalu Miłosza. Prezentujemy esej Piotra Kępińskiego o jego poezji, będący fragmentem jego książki Litewski spleen, którą niedawno opublikowało Kolegium Europy Wschodniej.
Popiół jest we włosach. Na marynarce i na cegłach. Popiół pod nogami i na oczach. Wszystko wydrążone i nieme.
Świat wierszy Eugenijusa Ališanki przypomina wileński kościół Bazylianów. Zdewastowane ściany są przykryte amatorsko nama- lowanymi ikonami. Jedna z nich, naszkicowana na tekturze, była podłączona symbolicznie do kontaktu. Tak jakby za chwilę miała zaświecić. Zaświecić oczywiście nie mogła, bo jak? Jakiś pop grecko- katolicki pewnie na poczekaniu wymyślił tę „instalację artystyczną”, żeby coś przypominała, nie będąc jednocześnie tym, czym miała być.
W środku kościoła zamiast ławek ustawiono stare kinowe czy teatralne fotele, pewnie z lat sześćdziesiątych albo siedemdziesiątych. Regularnie raz na tydzień przychodziłem tam, żeby obserwować czas, który przed dziesięcioma laty (chyba) stanął tutaj w miejscu. Te same czasopisma na stole, jakby nikt nie sięgał po nie od czasu, gdy je wyłożono. Te same dziury w podłodze i półmrok po szes- nastej. Ten sam remont, nieskończony, urwany, zatrzymany w pół drogi. Po lewej stronie kościoła drzwi prowadzące donikąd. Kiedy je otworzyłem, okazało się, że nie ma schodów, zobaczyłem tylko małą przepaść i biedny ogródek. Parę razy z ciekawości chodziłem po pustych klasztornych pomieszczeniach. Chciałem zapytać popów, kto wymyślił te drzwi donikąd, ale na nikogo się nie natknąłem. Miałem wrażenie, że kościół został opuszczony raz na zawsze. Ściany porysowane i pocięte wzmacniającymi stemplami. Przerażająca cisza, pokancerowany tynk. Rzadkie wycieczki i rzadkie nabożeństwa. Czas teraźniejszy w tym kościele nie istniał. Przestrzeń bazylianów była (a może ciągle jest?) przestrzenią kresu i braku. Podobnie jak w wierszach Ališanki.
Czas przeszły dotyka tutaj czasu przyszłego. A między tymi po- jęciami wykopany został olbrzymi dół, w którym leżą kości, domy, ubrania, cegły i inne „rzeczy”, które nigdy za bardzo nie były w ce- nie, zwłaszcza wówczas, gdy czas nie istniał. Sumując te dwa czasy, w rezultacie otrzymujemy nic. Czas bez czasu. Rzeczywistość poza rzeczywistością. Po zakrystii (do której jakiś czas temu jeszcze moż- na było bez problemu wejść, nikt mnie wtedy nie zatrzymywał) przechadza się tylko wyobraźnia. Nie ma nawet cieni. Bo skoro mury zostały skaleczone, a ludzie wyeliminowani, to szukanie powidoków i zarysów może być tylko zajęciem dla poety.
Świat Ališanki to świat porzucony i bezpowrotnie zniszczony nie tylko materialnie, ale też emocjonalnie. Nic nie pozostało z prze- szłości. Jak w wierszu z historii metamorfoz:
„musiałeś to zrozumieć twoje miejsce pod wodą wśród bezbarwnych traw
ledwie dostrzegalnych z łodzi
wśród niemych ryb jeziornych
gdzie najmiększą pościelą jest muł
a najlepsze sny to ślady kropli deszczu na powierzchni jeziora
musiałeś zrozumieć eugeniuszu
życie i śmierć to naczynia połączone
podróż zaczyna się tam gdzie się kończy tlen miałeś tyle rzeczy miałeś
teraz już nie wrócisz do miasta z popiołu
i nie powiesz przepraszam…”
(tłum. Alicja Rybałko)
Wiersze Ališanki wielokrotnie były publikowane w czasopismach literackich w Polsce, a sam autor często tu przyjeżdżał. Jest przecież doskonałym tłumaczem poezji: kilka lat temu opublikował przekłady wierszy Marcina Świetlickiego. Wcześniej zajmował się Zbigniewem Herbertem, Wisławą Szymborską, Jackiem Podsiadłą, Tomaszem Różyckim i Bohdanem Zadurą.
Z wykształcenia jest matematykiem, ale jak sam twierdzi, w tym zawodzie nie przepracował nawet jednego dnia; od razu po studiach zaczął publikować swoje teksty w różnych gazetach. Do tej pory na Litwie wydał pięć zbiorów poezji. W Polsce nie ukazał się żaden jego osobny tomik, a szkoda. Bo wydaje się, że Ališanka przynależy do tej generacji poetów, dla których tradycja wierszy środkowoeuro- pejskich jest ciągle bardzo ważna. Ciekawie byłoby skonfrontować jego myślenie o wierszu z myśleniem poetów (polskich) starszego i średniego pokolenia. Czy zaakceptowaliby frazy Ališanki?
Wydaje mi się, że Miłosz z Zagajewskim uznaliby go za „swojego” poetę. Świetlicki i Sosnowski? Tutaj sprawy się komplikują, ponieważ korzenie ich poezji tkwią gdzie indziej. U Ališanki nie znajdziemy zbyt wielu śladów Audena i O’Hary. A przecież to ten ostatni autor, którego przyswoił nam Piotr Sommer, wywarł największy wpływ na pseudopokolenie „brulionu”. Ališankę to ominęło. Pozostał po- między Venclovą, Miłoszem, Herbertem i Celanem.
Autor Doliny Issy byłby z niego dumny. Doskonale pamiętam, jak przed laty polski noblista trochę drwił z poetów zafascynowa- nych O’Harą: Po co kopiować amerykańskie wzory, skoro w Polsce istnieje doskonała tradycja poezji? Miłosz nie wiedział jednak, że nasi poeci za wszelką cenę chcieli odciąć się od przeszłości, nazbyt romantycznej i koturnowej, napiętnowanej walką o coś, upolitycz- nionej nawet nie tyle przez samych twórców, ile przez publiczność, dla której każda aluzja stawała się od razu orężem.
U Ališanki ów środkowoeuropejski styl wyraźnie widać, nie ma jednak polityki. Są eschatologia, ontologia i amor fati, choć z wielo- ma zastrzeżeniami. Przede wszystkim wyczuwa się w tych tekstach chęć zaznaczenia swojej przynależności do tej części kultury euro- pejskiej, która wywodzi się od Marka Aureliusza i wielkich lozofów greckich, a nie na przykład od mistyków rosyjskich czy z mitologii pogańskiej Litwy:
„…zwyciężyć jest coraz trudniej muszę się zrelaksować siedzieć jak li bo ze zgiętymi nogami
o niczym nie myśleć nikogo nie zabijać nikogo nie kochać zwycięstwo przychodzi samo powoli toczy się kula
do bramy nieba powoli otwieram oczy moja przyszłość jest tuż zazdroszczę ci botticelli twoja wenus
wygrała wybory miss grecji i stała się prababką
monroe zazdroszczę i tobie immanuelu kancie
formy twojego czystego rozumu są tak samo doskonałe jak pierś madonny zazdroszczę i tobie einsteinie
radości ze zwycięstwa w porażce kochania nienawidząc…” (braingame, tłum. Alicja Rybałko)
Choć z drugiej strony minione wschodnie barbarzyństwo trudno z życia wyeliminować. Ono drzemie w nas i stara się przeciągać na swoją stronę. Bezzębna tradycja, ukryta brutalność, tani mistycyzm, quasi-szczerość, kompleks Wschodu szerzej nierozumiany w cy- wilizowanej Europie, otwartość, która pojawia się wraz z pierwszą szklanką wódki, ale także wielka literatura sprawiają, że trudno wyzwolić się z tych wpływów. I z niejaką czułością wraca się do przeszłości. W wierszach Ališanki nie znajdziemy co prawda naj- mniejszego śladu poetyki Brodskiego, niemniej jednak widać w nich delikatną, trochę nawet ironiczną tęsknotę za dawnym życiem z bar- barzyńcami. Jak w wierszu widmo europy, który opatrzony jest cieka- wym mottem z Wiktora Kriwulina: „Pisarz – to niespełniony tyran”:
„zmienia się klimat wygląd wiatr przez okna pociągu miesza karty stroszy włosy mierzwi brodę
na dworcu już jest ze mnie prawdziwy rasputin jedne kobiety rozbieram inne widzę na wylot
mam gdzieś swoje europejskie pochodzenie
gąbczaste powietrze jest nasycone wściekłością i żądzą oddałbym całą europę północną
za jedną rozróbę w hotelu rossija
albo w podmiejskiej melinie z najlepszymi rosyjskimi poetami dziwnie patrzą na mnie przechodnie
może nie ten wiek może nikt już nie pisze krwią
może tylko kupuje i sprzedaje wieczorami ogląda telewizję
na kacu nie pija wody z cynowego kubka może ja jestem nie ten może w pędzie pociągu umysł nie nadąża za ciałem
może samo ciało zabrało się do myślenia
tyle lat przeżyłeś eugeniuszu
i masz ci los straciłeś rozum
błądzisz teraz po europie jak widmo”
(tłum. Alicja Rybałko)
To życie „wschodnio-barbarzyńskie” Ališanka poznał doskonale, urodził się przecież w Barnaule, w Kraju Ałtajskim, gdzie zostali ze- słani jego rodzice. Władze sowieckie wysyłały tam przede wszystkim litewskich rolników, urzędników, nauczycieli, kobiety, dzieci i star- ców. Z Barnaułu ludzi eskortowano do dalszych, mniej dostępnych wiosek i kołchozów. Po śmierci Stalina w 1953 roku wielu zesłańców przeniosło się do Barnaułu. Większość wróciła na Litwę, niektórzy tam zmarli, jak znany malarz Adomas Brakas.
Echa tej rzeczywistości krążą w wierszach Ališanki. Nie potra ę nawet tych widm zde niować. Wydaje się, że nie ma w nich nienawi- ści. Jest jedynie próba zrozumienia minionego. Może tylko tęsknota za lepszym „zachodnim światem kultury” sytuuje te wiersze bliżej (chociaż nie blisko) Brodskiego i Venclovy. Zwyczajny sowiecki czy rosyjski świat nie jest w jego wierszach diabłem wcielonym. Nie ma też u Ališanki taniej publicystyki czy próby odegrania się na przeszłości (swojej?swoichrodziców?).Aletowszystkotylkomojedomniemania.
Czy gdyby Ališanka zobaczył bandę hałasujących Rosjan, na- pisałby taki felieton jak Sigitas Parulskis? O co chodziło w tekście opublikowanym w dzienniku „Lietuvos rytas”? Już tłumaczę.
Pewnego zimowego dnia znalazł się Parulskis w Salzburgu. Na lotnisku, które nagle z powodu mgły zostało zamknięte, był także tabun turystów rosyjskich, którzy podobnie jak on czekali na swoje samoloty. Parulskis pewnie miał pecha i tra ł na watahę wyjątkowo nieskoordynowanych baranów, którzy czyścili wszystko, co stanęło na ich drodze. Wódka? Oczywiście. Hamburgery? Po dziesięć na łebka. Krzyk? To naturalne, Rosjanin bez krzyku żyć nie może, to i krzyczy. Co innego my, Europejczycy. My nigdy nie krzyczymy i zawsze zachowujemy się jak angielscy arystokraci. Nasze dzieci nie wyją. Nasze żony nas nie opierniczają. A my sami nie znamy smaku wódki. Broń Boże. Herbata, herbatniki i żytni chleb.
Parulskis z obrzydzeniem opisywał pijanych Rosjan, którzy – jak możemy się domyślać – w ciągu paru godzin zostawili na tym ma- łym lotnisku niemałą fortunę. Nikt nie zwracał im uwagi. Nikt nie narzekał. Ale wszyscy widzieli: przyjechali barbarzyńcy. Rosjo, wstyd. I to wielki.
A ja czytałem ten tekst litewskiego pisarza z rosnącą konsternacją. Nie mam nic przeciwko temu, żeby spierać się o rosyjską politykę i polityków, jednak ludzie są tylko ludźmi. Ilu w życiu widziałem pijanych Niemców i Brytyjczyków na różnych lotniskach Europy? Nie policzę. O Polakach nie wspomnę.
Doskonale pamiętam małe greckie lotnisko, na którym Anglicy chyba z Liverpoolu zrobili prawdziwy bałagan, delikatnie mówiąc. Rosjanie, którzy też tam się znaleźli, wszystko tylko obserwowali. Nie kupowali zegarków, nie jedli niezdrowych hamburgerów, ich dzieci nie krzyczały głośniej niż dzieci Holendrów czy Polaków. W sklepach starali się mówić po angielsku. Parulskis sugeruje, że Rosjanie znają tylko rosyjski i tylko na ten język reagują. Przykład?
Rosyjscy turyści, których spotkał w jakimś pensjonacie, nie odpo- wiadali na pozdrowienia po angielsku. Fuj. Bo na Litwie i w Polsce wszyscy tacy grzeczni i odpowiadają na pozdrowienia po angielsku. Jasne. Oczywiste.
Paskudne stereotypy. Nie warto z nimi nawet polemizować.
Takich obrazów u Ališanki nie znajdziemy. Korzenie jego poezji tkwią bowiem na rozdrożu. Albo pod lodem. Dystans buduje jego wiersz. Kruchy lód jest jak cienka ironia w tekstach Zbigniewa Her- berta, choć odniesienia do tego poety są niezwykle subtelne. Lód pełni w tych wierszach podobną funkcję jak w prozie Renaty Šerelytė. Oddziela nas od świata, sprawia, że nasza perspektywa staje się inna, bo oglądamy rzeczywistość przenicowaną, a jednocześnie mamy nad sobą (albo pod sobą) niebo i gwiazdy. Nasza wyobraźnia z horyzon- talnej zmienia się w wertykalną. To daje nadzieję, ale metaforyczny lód nie koi, tylko hibernuje uczucia i postrzeganie.
Ucieczka? Na pewno. Z happy endem? Niekoniecznie. Jak w wier- szu z historii metamorfoz:
„twoje miejsce jest i zimą, i latem pod lodem choćby i pod bardzo cienkim, choćby i
pod wcale nieistniejącym”
(tłum. Alicja Rybałko)
Z takiej perspektywy hałaśliwi Rosjanie nie są barbarzyńcami z tego świata. Tylko z tamtego. Świat Ališanki rządzi się bowiem innymi prawami. Mniej banalnymi. Poważniejszymi. Nacjonalizmy? Nie- nawiść? A co to jest? To nie jest ten świat. Na pewno.
Eugenijus Ališanka (ur. w 1960 r. w mieście Barnauł na Syberii) – poeta, tłumacz, eseista. Ukończył Wydział Matematyki na Uniwer- sytecie Wileńskim. Pracował w Instytucie Kultury i Nauki, w latach 1994–2002 był dyrektorem programów współpracy międzynarodo- wej w Związku Pisarzy Litewskich i dyrektorem międzynarodowego festiwalu Wiosna Poezji. Od 2003 roku – redaktor naczelny czaso- pisma „Vilnius”, wydawanego w języku angielskim i rosyjskim. Jest członkiem zarządu Związku Pisarzy Litewskich. Mieszka i pracuje w Wilnie. Wydał pięć tomów poezji: Lygiadienis (1991, Równonoc), Peleno miestas (1995, Miasto popiołu), Dievakaulis (1999, Kość Boga), Iš neparašytų istorijų (2002, Nienapisane historie), Exemplum (2006) i dwa zbiory esejów – Vaizdijantis žmogus (1998, Człowiek wyobra- żający) i Dioniso sugrįžimas (2001, Powrót Dionizosa), za tę ostat- nią książkę otrzymał nagrodę litewskiego Ministerstwa Kultury. Przełożył na litewski między innymi poezję Wisławy Szymborskiej, Zbigniewa Herberta, Marcina Świetlickiego i Jacka Podsiadły. Jego wiersze tłumaczone były na angielski, francuski, niemiecki, polski, rosyjski, szwedzki, ński i inne języki.
(Cyt. za: opt-art.net)