Poezja Siwczyka, doświadczająca obecnie czegoś w rodzaju kryzysu wieku średniego, czasu przejścia między jedną formą a drugą, przeobrażała się już kilkakrotnie, tym razem jednak wyraźnie nie może wstrzelić się w czas – napisał Jakub Skurtys w Małym Formacie i strzelił sobie w stopę. Chyba boleśnie. Bo Mediany (a5) autora Dzikich dzieci to fantastyczna wręcz kontynuacja poetyki, którą nie wahałbym się nazwać jedną z najciekawszych w Polsce – pisze Piotr Kępiński.
Co znaczy: wstrzelić się w poetycki czas? Że Siwczyk nie pisze jak inni? Młodsi? Że nie pisze o tym, o tym o czym się obecnie pisze? A o czym teraz się pisze, chciałbym Skurtysa zapytać?
Siwczyk, jak każdy poeta, dobry poeta, pisze o tym o czym chce pisać. Pisze też takim językiem jaki dawno wybrał a to, że owa narracja się „przeobraża”? To naprawdę zarzut? Czegoś nie rozumiem.
Jest oczywiste, że Siwczyk w swoich dawnych tekstach umierał w każdej linijce (albo dawał jej umierać), rozmywał znaczenia, starał się wyłapywać najmniejsze nawet momenty rozjaśnienia, niemniej jednak niosła go przede wszystkim ciemność i fascynacja językiem.
Dzisiaj, jak się zdaje, jest zupełnie podobnie. Tylko trochę inaczej. W Medianach nie słyszę rewolucji, tylko ewolucję.
Jak każdy autor, tak też i Siwczyk rewiduje siebie ale żeby wyciągać z tego takie wnioski, że autor (jak chce jego krytyk) powędrował w stronę Zeszytów Literackich (co to w ogóle znaczy?) i Ryszarda Krynickiego (absurd kompletny), to już trudno zrozumieć.
Napisał Skurtys: „… o ile we wcześniejszym pisaniu sporo było ciemności, Blanchotowskiej fascynacji językiem i jego śmiertelną naturą (w każdym zdaniu Siwczyka odbywało się małe święto umierania – pisma, sensów, wspomnień, ludzi, samego autora), o tyle od czasu „Jasnopisu” bardziej wyrazista staje się fascynacja sensem właśnie, poszukiwanie go po omacku, jakby wiersz miał na powrót czemuś służyć (jakiejś opowieści, opisowi świata, oddaniu obrazu lub atmosfery), ale nie potrafił się z tego wywiązać. Ten „uwiązany” czy lepiej „zobowiązany” wiersz czyta się jak oblany sprawdzian z etyki: topornie, bez rozstrzygalników, z poczuciem niespełnienia”.
Sumując: Siwczyk zrezygnował ze swojej dawnej poetyki, którą Skurtys od biedy tolerował na rzecz „poetyki jaśniejszej” ale z nią sobie nie poradził.
No więc pudło. Wystarczy przeczytać „Senne przedwojnie” czy „Sekwencję z Widmowa”, żeby zobaczyć, że Siwczyk nie poszukuje po omacku. Wie do czego chce dojść, ma absolutną świadomość narzędzi którymi się posługuje jak i treści, które chce wydobyć. A „Domrok”? – wiersz który książkę otwiera a który mógłby być też kodą „Median” – to w istocie poetycki esej o istocie wiersza, który z jednej strony jest życiem z drugiej zaś umieraniem. Mamy świat jednorazowego błysku i statycznej bezdennej nocy w wilgotnej piwnicy. Czy można w nim usłyszeć fascynację sensem? Tęsknotę tak, ale fascynacji tu nie ma, podobnie jak w świetnym absolutnie wierszu „Wrodzone”.
Życie, według Siwczyka nie żyje, a podlega ustawicznemu miażdżeniu. Zostają tylko chrząstki i rupiecie. Chciałoby się, żeby więcej. Ale to – jak wiemy – niemożliwe.