Nowy tom laureata „Silesiusa”

Niedawno ukazał się nakładem Biura Literackiego nowy tom wierszy Eugeniusza Tkaczyszyn – Dyckiego ” Kochanka Norwida”.

Eugeniusz Tkaczyszyn – Dycki na łamach stronie przystan.pl tak mówił Annie Podczaszy o swoim wieloletnim związku z poezją Norwida:

„Jestem kochanką Norwida”, oświadczyła mi – ni stąd, ni zowąd – moja matka. Miałem jedenaście, najwyżej dwanaście lat. Matka od dłuższego już czasu skazana była na leczenie psychiatryczne. Poczułem nagle jedno wielkie łomotanie. Jedno wielkie gradobicie. Koniec świata w pojęciu jedenastoletniego chłopca. Norwida znałem z okładki szkolnego zeszytu, był to Norwid z okresu emigracji paryskiej, dogorywający w zakładzie św. Kazimierza. Otóż matka, spoglądając na tę okładkę, oświadczyła mi, że jest to ktoś niesłychanie jej bliski, tak bardzo bliski, że bez względu na nieprawdopodobieństwo tej historii – chciałem w nią z dnia na dzień uwierzyć. Tak więc zrodziły się we mnie niepokój i pytanie, czy rzeczywiście może to mieć jakikolwiek związek z moją piękną matką, ze mną, z naszym wreszcie istnieniem w Wólce Krowickiej. Niewiele umiałem zrozumieć, nawet po przeczytaniu tego, co wiejska biblioteka szkolna mogła mi zaoferować o Norwidzie. Przeczytałem wówczas wszystko, kompletnie go nie rozumiejąc, może zaledwie poza jakimiś strzępkami, których chyba też nie ogarniałem. Postanowiłem zatem bardzo gorączkowo uczynić coś, co dałoby mi tę konieczną obecność Norwida ze szkolnej okładki mojego zeszytu – z okładek spoglądał na nas poczet polskich poetów i pisarzy od Reja do Gałczyńskiego bodaj – co pomogłoby mi z miejsca zrozumieć, dlaczego matka mówi o tym człowieku jako o kimś, kto jest lub był jej bardzo bliski i potrzebny. Norwid odtąd prześladował mnie w najdziwniejszy sposób: pojawił się na maturze, potem na egzaminach wstępnych. Ciągle usiłował ze mną rozmawiać, usiłowałem go czytać w dalszym ciągu pod wyłączne dyktando matki, w kontekście ich i tylko ich partnerstwa, dotknięcia, przygody… Gdyby nie Cyprian Kamil Norwid, kochanek mojej matki, nie zainteresowałbym się poezją. To był ten wstrząs. Od tego się zaczęło. Od gorączkowego studiowania biografii autora Czarnych kwiatów, ciekawości dla pisarki Marii Sadowskiej, ciekawości dla pisarki Zofii Węgierskiej, czyli innych, „udokumentowanych” kochanek Norwida. 

Tkaczyszyn – Dycki to poeta znakomity, który doczekał się sporej grupy wiernych czytelników. Jednak nowa książka autora „Imienia i znamienia”  jest nieco inna od poprzednich. Tę różnicę jurorka Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius” Justyna Sobolewska tak opisała na łamach Polityki:

W kolejnych świetnych tomach, a szczególnie w „Imieniu i znamieniu”, Tkaczyszyn – Dycki wprowadzał nas w historię swojej rodziny, opowiadał o chorej na schizofrenię matce, napiętnowanej jako „banderówka”, o ojcu, o upokorzeniu i śmierci. W najnowszym tomie robi wymyk, stara się wyprowadzić swoją poezję z kręgu motywów, które dobrze znamy. Najpierw jednak opowiada o deportacji matki na sowiecką Ukrainę i o jej ucieczce z transportu w 1947 r. To matka jest tytułową kochanką Norwida: „(z polszczyzną Norwida i z samym Norwidem) wstępowała w mury/szpitala by do kogoś raz jeden należeć”. W ten sposób Dycki buduje swoją poetycką genealogię – on jest też z Norwida. Wymknął się językowi ukraińskiemu, chachłackiemu, przeszedł na stronę polszczyzny, zamieszkał w wierszach innych poetów. W tym tomie przywołuje choćby Zuzannę Ginczankę. Oczywiście ten wymyk jest nie do końca możliwy – wiersze rodzą się z pamięci, z „krwawych szmat” matki, jednak coraz trudniej czerpać z tego źródła. Dycki stosuje więc rozmaite strategie ucieczek, mnoży pseudonimy, jest Bełskim, Polańskim i krową. Jest świadom wszystkich pułapek, konwencji i z tej świadomości czyni swój atut. Jest poetą, który zamienia poezję w „rozróbę” („poezja musi być rozróbą”) i który, co rzadkie, potrafi przekraczać swój własny język.

Kilka wierszy z tego – tradycyjnie już u tego Autora – znakomitego tomu.

XXVI.

 

ten sam który się objawił
w dzieciństwie pod postacią rodziciela
wściekły pies schizofrenii przyjaciel
dozgonny mojej matki nasz jedyny żywiciel

matkę potrafił zwyzywać od banderówek
odkąd nie umiała mu się przeciwstawić
nawet Bezpaluch (ów Bezpaluch podobny
do bydlęcia) pozwalał sobie wracając

z pola na złorzeczenia i splunięcia

 

XXII. PIOSENKA O DAWCY I BIORCY

 

w 1982 roku miałem wiele
bardzo wiele rąk i nóg
i jeszcze więcej wokół siebie
nieprzyjaciół czyli ciot

i stan wojenny wszystko zaś
zaczęło się w Wólce Krowickiej
gdy pewnego dnia otrzymałem
niezbędną parę rąk i nóg (jak by to

powiedzieć) rąk i nóg nie do wykradzenia
uświnienia lecz nikt mnie nie uprzedził
że będę robił za poetę kręcąc się po Placu
Litewskim poeta bowiem nie ma zbyt

wielkich możliwości taki z niego drapichrust
taki z niego drapichrust jakie społeczeństwo

 

XIX. NA MOTYWACH BAJKI

 

dawno dawno temu za siedmioma
górami za siedmioma rzekami
ogłaszałem wiersze w magazynie
gejowskim ale nikt nie wie

że jako Konrad Bełski wysyłałem im
wyjątkowo rozpaczliwe listy z wojska
to było bardzo bardzo dawno temu
za siedmioma jeziorami takimi jak Dajtki

zdążyłem już zapomnieć że listy i wiersze
odbierał Artur Jeffmański który ponoć
nie żyje od lat ale to nie jest najlepsze
zakończenie dla mojej pedalskiej bajki

 

XVII. ZŁUDZENIE

 

to ciało mogło być moje
ale trzydzieści lat temu
choć nie przyznawałem się
do siebie wyjechawszy ze wsi

nie przyznawałem się do siebie
na lubelskiej polonistyce
i na krakowskich placach to ciało
mogło być moje naprawdę moje

lecz wyjechawszy ze wsi
nie umiałem się sprzedać (nawet
w poezji) i dziś po raz kolejny
czytam Mniszki siostry Borkowskiej

(12 XI 2012)

 

Eugeniusz Tkaszyszyn- Dycki urodził się w 1962 roku w Wólce Krowickiej koło Lubaczowa. Laureat  Nagrody „Silesius” 2012 w kategorii „Książka roku”, za tom „Imię i znamię” oraz  m.in. Nagrody Literackiej im. Barbary Sadowskiej (1995), Nagrody Niemiecko-Polskich Dni Literatury w Dreźnie (1998), Huberta Burdy (2007), dwukrotnie Nagrody Literackiej Gdynia (2006 i 2009) oraz Nagrody Literackiej Nike (2009). Mieszka w Warszawie.

Źródło: biuroliterackie.pl