Uwodzicielski wirtuoz

Piotr Śliwiński- juror Silesiusa o nagrodzie dla Darka Foksa.

Nagroda za całokształt, to jest pewnego rodzaju wielki kłopot zarówno tych kapituł, które w swoim regulaminie je posiadają jak i tych, które nie posiadają. Kiedy nie mówi się o tym, że jakaś nagroda przypada autorowi bardzo zasłużonemu za wszystko co zrobił, to i tak publiczność podejrzewa, że tak się właśnie dzieje. Na przykład nagrody Nike swego czasu były komentowane jako nagrody za całokształt a nie koniecznie za ostatnią książkę. Czasem były to komentarze sprawiedliwe, czasem niesprawiedliwe ale tak się właśnie działo. Mnie się podoba, że Silesius zamiast skrywać taką intencję, że chce uhonorować całą twórczość, ujawnia to.

Jednak, kiedy dochodzi to takiego ujawnienia to pojawia się lista autorów „koniecznych”, czyli autorów, których taką nagrodą trzeba wyróżnić i publiczność bez większego zainteresowania, z łagodnym zrozumieniem, do takiej listy autorów zasłużonych i nagradzanych się odnosi.

Mnie się wydaje i to mnie bardzo cieszy, że Darek Foks na tej liście się nie znajdował  u nikogo. Nie wyobrażam sobie żeby publiczność poetycka postawiłaby by na Foksa złamaną złotówkę, sądząc, że on otrzyma tę nagrodę. Nie chodzi oczywiście o pusty efekt zaskoczenia, bo to nie byłoby sensowne. Chodzi o to aby uświadomić, to co jest każdej nagrody częścią. Mianowicie pewne ryzyko. Ryzykujemy idąc za opinią publiczną i ryzykujemy, kiedy tę publiczność staramy się zainspirować, sprowokować czy nawet zbulwersować. Ponownie podkreślam, że nie chodzi o efekt spodziewanej dyskusji. Chcemy tą nagrodą powiedzieć bardzo wyraźnie, że Foks pisząc przecież od ponad 20 lat, jest dostrzeżony od momentu debiutu. Jego „Wiersze o fryzjerach”, to była przecież znakomita książka, która została „przykryta” przez jego późniejsze książki. Także przez pewien kształtujący się wówczas w pierwszej połowie lat 90. obraz nowej poezji, w której książki Świetlickiego, Barana, Biedrzyckiego czy potem Sosnowskiego i Tkaczyszyna – Dyckiego jakoś Foksa zdominowały. To była bardzo ważna książka, która oczywiście jest uwzględniana przez opisujących poezję tamtego okresu. Jednak warta jest ponownego odczytania i – wydaje mi się – powinna awansować w tych opisach.

Później przyszło sporo książek, które uczyniło Foksa, wprawdzie w środowisku cenionym, ale też jakby obcym pisarzem. Autorem książek inteligentnych, ironicznych, prowokacyjnych, żyjących z prześmiewania pewnych przyzwyczajeń , stereotypów i schematów myślenia. Książek określanych jako postmodernistyczne. Słusznie czy nie… Foks został zepchnięty w taki swoisty, wzniosły pod pewnymi względami a pod pewnymi względami nie zasługujący na poważne traktowanie, narożnik poety osobnego, którego nie da się pokazać szerszej publiczności. Wyszedł z tego miejsca na chwilę, po ukazaniu się książki bardziej prozatorskiej niż poetyckiej. Chociaż w jego przypadku trudno te granice między poezją i prozą wytyczyć. Mam na myśli „Co robi łączniczka”- książkę, która stała się pretekstem do rozmowy o tym, co my pamiętamy z historii. Jak ją traktujemy. Na ile ona jest dla nas przeszłością a na ile jest pewnym zmyśleniem przeszłości, wyobrażeniem, zmitologizowaniem.

Ta książka wywołuje tego rodzaju namysł i jest niezwykle istotna. Potem przychodziły kolejne. Na przykład „Liceum”, które pokazywały, że Foks umie nie tylko świetnie prowokować te wszystkie skamieliny w naszych głowach ale też potrafi zagrać w bardzo przewrotny sposób z pewnymi sentymentami. On pokazał jak umie być poetą emocji, jak umie się od tego odżegnać i jak odżegnując się od tego nie przestaje być poetą na swój sposób porywającym. To była w moim przekonaniu bardzo delikatna i bardzo udana gra, która wciągała bardzo różnych czytelników. Tych, którzy chcieli czytać literalnie i tych, którzy chcieli czytać z rozróżnieniem różnych dystansów jakie w te książki są wpisane. Jedni i drudzy mieli przyjemność.

Tu dochodzimy do ważnego pojęcia jeżeli chodzi o Foksa. Otóż, ten poeta przefiltrowuje i myślenie i język. Wielokrotnie robi to w sposób wirtuozowski. Można to nazwać odkrywczą wirtuozerią. Wirtuozem nazywamy kogoś kto gra lepiej niż inni tę samą melodię. W przypadku Foksa nazwałbym to kreacyjną wirtuozerią. Sam sobie stwarza pewną melodię. Potem pokazuje jak można ją przekroczyć. Jak można być w niej mistrzem. W końcu jak można się przeciw niej obrócić. Będąc takim wirtuozem jest on jednocześnie uwodzicielem. Jego książki się świetnie czyta. On się umie podobać i dostarcza bardzo bystrej, wysokiej jakości przyjemności czytelnikowi, który chce i odkrywczego języka, inteligencji, pewnych emocji i przede wszystkim niebanalności. Który oczekuje aby literatura powiedziałaby coś o czym on nie wie. W tym sensie to jeden z najważniejszych piszących w Polsce autorów. Nagrodzenie kogoś kto ma tak bogaty dorobek nie powinno być zaskoczeniem. Jednak z różnych powodów – jak choćby niedostatku rzetelnej dyskusji literackiej w Polsce, braku opiniotwórczego czasopisma – takim zaskoczeniem pewnie będzie.

Jeśli nagroda jest – a tak być powinno- pewnego rodzaju propagowaniem czytania rzeczy nowych, to typując Foksa robimy co do nas należy.
Było oczywiście kilku kontrkandydatów. Nie było jednak tak, że Foks wygrał o włos. I to mnie bardzo cieszy. Myślę też, że dobrze robi Silesiusowi jako pewnej marce.