Jerzy Kronhold – Szlak jedwabny

Prezentujemy kilka wierszy z nowego tomu Jerzego Kronholda Szlak jedwabny, który właśnie ukazał się nakładem Wrocławskiego Wydawnictwa Warstwy.

Zapraszamy także w najbliższy piątek o godzinie 18. do wrocławskiej Księgarni Hiszpańskiej ELITE (ulica Szajnochy 5),  na spotkanie z autorem, które poprowadzi Jarosław Borowiec.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[Przeszłość, przyszłość]

 

 

Przeszłość, przyszłość,

nic nie mów.

Odłóż to,

jak śrubokręt do skrzynki

z narzędziami.

 

Odłóż ten śliczny wieczór

na później,

jak kubek

z szałwią,

 

i ciemność odłóż, jak okręt,

z nieznaną banderą na maszcie.

 

Niech sobie śpią szkarłupnie,

 

niech świeci

domowy plankton,

niech skrada się kurz.

 

Sikorowa

 

 

Królowa płatków mydlanych,

księżniczka krochmalu i denaturatu

Sikorowa

obsługiwała wszystkie balie

i tarki

w dzielnicy koło dworca,

a oprócz tego

trąbiła.

 

Zawsze z bochenkiem chleba

i flachą fioletowego płynu,

na której, jak na fladze

korsarskiej, straszył

kształt trupiej czaszki.

 

Fioletowy eliksir,

przesączony

przez miękisz, stawał

się blady

i zdatny.

 

To dzięki niemu nasze poszwy,

koszule i gacie

były najczystsze na świecie,

o taaak,

umiała prać

Sikorowa.

 

Panny

 

 

Panny

miały swój pokój,

etażerki, książki

i zdobyczne radio Philipsa.

Prenumerowały „Głos Anglii”

i kochały Osterwę.

Przed maturą najczęściej

powtarzały swinga

Chattanooga Choo Choo

i kłóciły się

z błahych powodów.

Panna Wanda lubiła

na przykład

dręczyć

recytacjami.

Słyszało się, jak mówi

pod zarzuconym na głowę

prześcieradłem,

głosem celowo zmienionym:

„Ja, Her Armeńczyk, leżałem na stosie

Trupem… przy niebios jasnej błyskawicy”

i wtedy Anna

już nie wytrzymywała,

rzucała w ducha

czym popadło i czasem

udawało jej się trafić,

a raz nawet złamała etażerkę.

Bardzo zdolne były

te moje siostry

do destrukcji.

 

Szlak jedwabny

 

 

I przychodziła kolej na morwy,

słodkie, klejące się do rąk,

i ich liście, które były pokarmem

żarłocznych gąsienic jedwabnika,

produkujących

nici wielokrotnie dłuższe

niż nasza bosa ulica, złożona z sześciu

kamienic, prowizorycznego dworca i

dobrze ukrytej nędzy.

Źle oświetlona,

ale właśnie tędy

prowadził szlak jedwabny

i gruby ospały kolejarz, wracający

ze służby, opowiadał o dalekich

podróżach do Moszczenicy i Trzebini,

jak Marco Polo, ale o tym nie wiedział.

Tędy wędrowali trzej królowie,

bez złota, mirry, kadzidła,

zziębnięci, w sztywnych koronach

z brystolu, i kręcił się nocny ptaszek, krzepki

mężczyzna w nieokreślonym wieku,

o wojskowej sylwetce, zajęty udzielaniem

korepetycji uczennicom, którym sprzed nosa

uciekł ostatni pociąg. Mówiono, że ma

pod lewą pachą tatuaż z symbolem grupy krwi,

ale teraz były morwy, wakacje, krótkie suknie

i długie wieczory z Doris Day i

Januszem Gniatkowskim.

W poczekalni dworcowej szeleściły

źle przyklejone rozkłady jazdy.

Piękne dziewczyny

wyjechały nad morze,

została tylko brzydka

pani Sowa, nauczycielka historii

z Krzemieńca.

Przesiadywała przed biurem

spedycji na ławeczce o zmierzchu,

pogrążona w swoich niewesołych solilokwiach,

tak jakby mądrość nie mogła sobie pozwolić

na śmiech.

Zostawały jedwabniki, sny o Xanadu,

o złotym brokacie na ciele Lukrecji B.

i trzej królowie, zrywający liście dla mizernego

zarobku. I zostawała trochę znoszona,

ale wciąż świetna, apaszka mojej mamy.

(Okręcała nią szyję, naśladując

nieśmiertelną Lauren Bacall).

Otwierałem komodę, żeby

poczuć jej gładkość i arystokratyczny chłód

 

Jerzy Kronhold – ur. w 1946 roku w Cieszynie. Poeta. Współtwórca Nowej Fali. Aktywny działacz Solidarności Polsko-Czesko-Słowackiej. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim i reżyserię dramatu w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie.
Zadebiutował w 1972 roku tomem wierszy Samopalenie. Pracował między innymi jako bibliotekarz, reżyser, antykwariusz, dziennikarz, konsul generalny RP w Ostrawie i dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie. Mieszka w Puńcowie pod Cieszynem.