Zuzanna Ginczanka: przypomnienie

Polecamy „Zeszyty Literackie” a w nich ciekawy tekst Marii Stauber o Zuzannie Ginczance.

„Staniesz, Lusiu, pewnie zadziwiona, że to miejsce nadal istnieje, bo w twojej wyobraźni już go dawno nie ma. Ludzie rodem z Równego mówili: „Tam nie ma po co jechać”, „Tam nic nie zostało”. My musimy tam stale wracać, jakby w tych kilku latach zamknął się nasz los, nie tylko twój, Szulamit, Lusiu, Ludwiko, Ludmiło, […]”

Warto przeczytać także wywiad Marii Stauber z Lusią Stauber „Szoszana i Sulamitka”  – z blogu „Reunion” (oto krótki fragment):

„Z Zuzanną Ginczanką znałyście się od dziecka jeszcze z Równego?

Tak, Zuza była o rok starsza. Moja rodzina, po- dobnie jak i jej, uciekła z Kijowa po rewolucji październikowej. Mój ojciec miał w Polsce in- teresy z tartakami, co w sowieckiej Rosji było niemożliwe. Zatrzymali się przy przygranicz- nym Równem, gdzie moja mama spotkała burmistrza, którego znała z Kijowa z czasów rewolucji, i on obiecał załatwić nam prawo po- bytu w Polsce, a to nie było łatwe. Tam z Zuzą Gincburg, późniejszą Ginczanką, chodziłyśmy do tego samego francuskiego przedszkola, bo w dobrych kijowskich rodzinach uważano, że trzeba znać język francuski. W Równem ludność była bardzo zróżnicowana: dużo Żydów, uciekinierów jak i my z ZSRR, bo byliśmy tuż przy granicy, Ukraińcy i całe pułki wojska, które mieszkało w koszarach, po drugiej stro- nie rzeki Uście. Administracja była polska, powsiach polskie dworki. Były więc różne szkoły i gimnazja: polskie, żydowskie, rosyjskie, bardzo dobra hebrajska szkoła Tarbut. Ja w domu mówiłam z mamą po rosyjsku, podobnie było u Zuzy, bo mama po polsku mówiła słabo i śmiała się, że za dużo tam „pści i brzci”, a w ogóle Dostojewskiego i Gogola to oni nie mieli. Języka jidysz nie znałam, chociaż mama czasem jakieś żydowskie powiedzonka rzucała. Święta żydowskie obchodziliśmy dyskretnie albo wca- le, jak to zasymilowani Żydzi. Kiedy podrosłam, mama zdecydowała, że pójdę do polskiego Państwowego Gimnazjum imienia Tadeusza Kościuszki, które miało bardzo dobrą opinię, ale trudno było się tam dostać. Udało się, zdałam egzamin. Gimnazjum bardzo mi się po- dobało, były ciekawe lekcje, miałam tam dużo przyjaciół, a do szkolnych imprez to ja robiłam dekoracje, takie Murzynki z tacą. Naprzeciw szkoły był piękny park Lubomirskich. Pałac się już dawno spalił i książę mieszkał w Pałacyku na Górce. Bardzo się przyjaźniłam z siostrami Anielewskimi, których ojciec był adwokatem Lubomirskiego. Biegałyśmy najpierw do nich, a mieszkały w samym parku, potem do mnie, gdzie mama serwowała zawsze coś do jedzenia. Andzia i Hela miały bardzo jasne włosy i mama nazywała je albinoskami, a ja zawsze pomiędzy nimi, brunetka. W liceum spotykałam Zuzę, która była o klasę czy dwie wyżej. W szkole panowała duża tolerancja wobec wszystkich nacji, nie było żadnych konfliktów. Profesorowie zabawnie spolszczali nasze nazwiska: Gelmontówna, Gincburżanka. Miałyśmy osobno lekcje o historii Żydów, natomiast w tym czasie reszta klasy z księdzem religię. Pamiętam księdza Syrewicza, który potem w czasie wojny bardzo pomagał, wystawiał Żydom metryki kościelne, a z tym można było przeżyć. Budynek szkoły znajdował się tuż obok więzienia, przy Dubieckiego gdzie często wisiały obwieszczenia o karze śmierci, robiło to na mnie duże wrażenie. Do dziś pamiętam nazwisko skazanego: Soroka.To więzienie ciągle tam stoi, natomiast wasz szkolny budynek objęła policja”. (Blog Reunion, www.dzismis.com)

A my przypominamy tylko, że o Ginczance jako jedna z piewszych pisała Izolda Kiec w „Czasie Kultury”, w roku 1990. W tym samym piśmie, rok temu, pisała o Ginczance Agata Araszkiewicz:

„Powrót Ginczanki w latach 90. XX wieku symbolicznie zapoczątkował pierwszy naziemny numer „Czasu Kultury”1 (nr 16 z maja 1990 roku), w którym poznańska badaczka Izolda Kiec (autorka wydanej w 1994 roku monografii Zuzanny Ginczanki2) opracowała specjalny, końcowy aneks, poświęcony poetce. Wydaje się, że od tego czasu wiele się zdarzyło. Sama partycypowałam w procesie przeczytania na nowo lub przeinterpretowania symbolicznej biografii Ginczanki, publikując „rewizjonistyczną w najlepszym tego słowa znaczeniu”, jak określiła to w recenzji w „Gazecie Wyborczej” Krystyna Kłosińska3, książkę Wypowiadam wam moje życie. Melancholia Zuzanny Ginczanki (2001)4. W tym roku w serii Biura Literackiego 44. Polska poezja od nowa, przedstawiającej twórców i twórczynie inspirujących współczesnych autorów i autorki, reklamowanej przez wydawnictwo jako seria przypominająca klasyków, ukazał się tomik poezji Ginczanki Wniebowstąpienie Ziemi w opracowaniu poety Tadeusza Dąbrowskiego5. Wrocławski festiwal Port Literacki rozpoczyna się w kwietniu projekcją dokumentalnego filmu o poetce Urwany wiersz. Zuzanna Ginczanka (1917–1944), wyreżyserowanego przez Mary Mirkę Milo według scenariusza napisanego wspólnie z Alessandrem Amentą, a wyprodukowanego przez włoskiego producenta filmów historycznych Light History6. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że po latach postanowiliśmy (los zrządził, że jestem związana z „Czasem Kultury” już ponad dekadę) po raz kolejny poświęcić odrębne miejsce tej wybitnej, ciągle niedocenionej poetce. Była piękna, ale pięknem skażonym. „Królowa Złego Wyglądu(…)

Zuzanna Ginczanka: poetka, satyryczka z kręgu Skamandra i „Szpilek”. Urodziła się w 1917 roku w Kijowie, wychowywała się w Równem na Wołyniu,  zginęła w 1944 w Krakowie. Zafascynowana m.in. poezją Tuwima i prozą Ewy Szelburg-Zarembiny, samodzielnie nauczyła się języka polskiego (w jej domu mówiło się po rosyjsku). Debiutowała utworem Uczta wakacyjna (1931) zamieszczonym w gazetce polskiego gimnazjum w Równem, do którego uczęszczała. W 1934 roku jej wiersz Gramatyka został wyróżniony na Turnieju Młodych Poetów ogłoszonym przez „Wiadomości Literackie”. Studiowała pedagogikę na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego, intensywnie uczestniczyła w życiu literackim i towarzyskim. Powszechnie podziwiana za swój talent i urodę, stała się legendą przedwojennej Warszawy. Bywała w ulubionym lokalu skamandrytów – kawiarni Ziemiańskiej – przyjaźniła się z Julianem Tuwimem a także Witoldem Gombrowiczem.

Małgorzata Olszewska pisała o jej wierszach: „Młodzieńcze wiersze Ginczanki – zmysłowe, głoszące pochwałę życia i nieraz drastycznie odwołujące się do kobiecej biologii i fizjologii – wyrastają z buntu przeciw mieszczańskiemu wychowaniu. Sensualizm jednak stanowi u poetki drogę do poznania rzeczywistości oraz jest wyrazem wiary w to, że materia słowa poetyckiego może stanowić ekwiwalent rzeczywistości. Od początku swojej drogi twórczej Ginczanka opisuje świat również przez odwołania do mitów i tradycji kultury: mitologii Dalekiego Wschodu (wczesny cykl Chińskie bajki o La-licie – gejszy ulepionej z gliny i ożywionej przez zakochanego mężczyznę), mitologii starogermańskiej (wiersz Zygfryd), a także do motywów i wątków z kultury śródziemnomorskiej (np. centaury) oraz żydowskiej (wiersz Poznanie, którego bohaterami są Adam i Ewa; nawiązania do Pieśni nad pieśniami). W późniejszych utworach poetki zmysłowe doświadczanie rzeczywistości ustąpi miejsca poznawaniu świata przez pryzmat kultury”.