Kępiński o Drzewuckim i Różewiczu

Tadeusz Różewicz ma sto twarzy i jedną (prawie) niezmienną poetykę. „Twarze” spędzają sen z powiek krytykom i badaczom albowiem są niestałe i wzajemnie się wykluczające. Z poetyką problemów jest jakby mniej gdyż jej dryf jest spokojniejszy a lekkie falowania na przestrzeni dekad łatwiejsze do wytłumaczenia i zaakceptowania. Piotr Kępiński pisze o książce Janusza Drzewuckiego „Lekcje u Różewicza” (Warstwy). 

Zamknięty w sobie? Na pewno tak. Autor, który „zburzył” język bo nie widział przyszłości dla poezji? Truizm. Poeta, który nie cierpiał konkurencji i odradzał pisanie młodym twórcom? Coś jest na rzeczy.

Dobijamy się do Różewicza i opukujemy go z różnych stron, od lat. Każdy na swój sposób. Znajdujemy miejsca wspólne, z poezji wywodzimy teatr, z teatru poezję. Nie jesteśmy w kropce ale zawsze na początku. Bo Różewicz to świat poezji niemożliwej do ostatecznego zdefiniowania przez krytyków również dlatego, że on sam był również krytykiem nie tyle swojej poezji, co poezji w ogóle. Samoświadomość autora „Niepokoju” stoi, jak się zdaje, w sprzeczności ze świadomością badacza, który wkraczając w świat tej pokruszonej poezji, nie może, z definicji, powiedzieć tego samego co autor. 

Nawet inny poeta może mieć problem. Jak Czesław Miłosz, który dowodził w swojej książce „The History of Polish Literature”, że Różewicz jest poetą chaosu marzącym o ładzie. Różewicz kręcił na to nosem. Nie mógł się nadziwić, że nikt nie dostrzegł tego, że „Kartoteka” to to wiersz rozpisany na głosy, że przewidział globalizację, że przed Fukuyamą był Norwid etc etc…

A teraz na dodatek mamy już do czynienia nie tylko z samym Tadeuszem Różewiczem, czy T.R. – po latach nicowania zaczynamy obcować z TR – z sygnaturą poety. Za kilka dekad powstanie z tego zbiór wszystkich przeszłych, obecnych i przyszłych TR-ów. 

To oczywiście pomysł Jacka Łukasiewicza z jego znakomitej książki zatytułowanej „TR”, właśnie. Idea, żeby opisać twórczość Różewicza posługując się formułą alter ego poety, jest trafioną w dziesiątkę. Łukasiewicz jako jeden z nielicznych „wyczuł”, po latach, to o co chodziło w twórczości Różewicza.

Janusz Drzewucki, który napisał świetne „Lekcje u Różewicza” poszedł tropem bardziej osobistym. Napisał, z jednej strony książkę o swojej znajomości z poetą (znakomite opisy spotkań, zachowań i zwyczajów autora Białego małżeństwa), z drugiej zaś postarał się Różewicza zdiagnozować, zbierając doświadczenia krytyczne zarówno swoje jak i innych krytyków, wśród których nie mogło zabraknąć Jacka Łukasiewicza. 

Ta „diagnostyczna piramida”: piszący Różewicz, o Różewiczu piszący krytycy i krytycy piszący o tych, którzy o Różewiczu pisali musi budzić lekki niepokój, bo co z tego wyjdzie? Zamiast portretu karykatura? Niekoniecznie. 

Wszystko bowiem, jak wiadomo, zależy od zaangażowania, wiedzy i wrażliwości. 

A tego wszystkiego u Drzewuckiego nie brakuje. Zatem i jego książka jest doskonałym, prywatno-krytycznym podsumowaniem albo raczej próbą sumowania Różewicza metodą samego Różewicza.